czwartek, 22 grudnia 2011

Krytyka kupującego rozumu, czyli zakupy z Kantem

Immanuel Kant wielkim myślicielem był. Nie pałam do niego jednak wielką sympatią. Zawiłość stylu profesora z Królewca jakoś mnie zawsze odstręczała. Nie wyobrażam sobie raczej, żeby usiąść z Kantem przy kominku i zrelaksować się przy Krytyce czystego rozumu i kieliszku wina. Chyba, że cierpiałbym się na bezsenność – w takiej sytuacji z lektury Kanta przy kominku mogłyby wyniknąć pewne korzyści. O tym akurat przekonałem się osobiście i mogę potwierdzić skuteczność metody. Na zajęciach dotyczących Kanta spałem regularnie – około piętnastej piętnaście, co środę, przez cały semestr, zaczynały mi ciążyć powieki; koleżanki i koledzy mieli ubaw, prowadzący zajęcia litościwie udawał, że nie widzi moich zawsze przegrywanych zmagań, polegających na próbie utrzymania głowy w pionie –  jestem mu za to wdzięczny.
Rozum ludzki spotyka się w pewnym rodzaju swych poznań ze szczególnym losem: dręczą go pytania, których nie może uchylić, albowiem zadaje mu je własna jego natura, ale na które nie może również odpowiedzieć, albowiem przewyższają one wszelką jego możliwość napisał Kant. Nie byłem nigdy, jak już wspomniałem, wielkim miłośnikiem Kanta i nie zakładałem, że będę do jego dzieł ze szczególnym upodobaniem wracał, ostatnio jednak myśl o Kancie mi zaświtała – podczas, o dziwo, zakupów. W trakcie jednej z przedświątecznych wizyt w wielkim sklepie zadałem sobie mianowicie pytanie: po co? W tamtej chwili odpowiedź przewyższyła możliwości mojego rozumu, pytanie o sens zakupowego szaleństwa dręczyło mnie nadal, nie dawało się nijak uchylić. Postanowiłem się z nim zmierzyć z pomocą Immanuela.
Wyszło mi, co następuje:
Konieczność kupowania musi być niczym innym, jak swego rodzaju ideą regulatywną. Idea regulatywna to coś, co pomaga nam wyjaśnić zjawiska, których nie można by wyjaśnić nie odwołując się do tej idei. Mimo, że nie odnosi się ona do niczego, czego moglibyśmy empirycznie doświadczyć, to coś, do czego się odnosi, musi jednak istnieć. Inaczej pewne rzeczy nie miałyby sensu. I tak – wracając do zakupów – musi istnieć coś takiego, jak konieczność kupowania, jakaś kosmiczna determinanta (która zresztą nasila się w okresie przedświątecznym). Gdyby taka konieczność nie istniała, to czy biegałbym jak oszalały od sklepu do sklepu, oglądał, odhaczał kolejne punkty na liście, myślał o tych wszystkich rzeczach wiszących na wieszakach i leżących na półkach, podobnie zresztą, jak rzesze ludzi wokół mnie? Przecież to jakiś koszmar – w sklepach tłok, gdzieś tam przebija się świadomość, że coraz mniej czasu, nie mówiąc już o świadomości dotyczącej sum wydawanych pieniędzy. Co chwilę ktoś na mnie wpada, w kolejkach spędza się wieczność – mimo wszystko ciągnie nas na zakupy. Nie można tego fenomenu wytłumaczyć inaczej, jak tylko uznając, że istnieje jakaś konieczność. Konieczność kupowania. Paskudna, podstępna idea.
W całym tym sklepowym zabieganiu zaczęły mnie zawodzić moje aprioryczne czyste formy naoczności – poczucie czasu i przestrzeni. Już nie spełniały one swojej roli, takiej, jaką opisał Kant: nie pomagały mi porządkować danych zmysłowych. Wręcz przeciwnie, wprowadzały chaos. Wydawało mi się, że sklepowe alejki nie mają końca i że nigdy, ale to nigdy nie wylezę z ich labiryntu. Nie wiedziałem, co oglądam, czego szukam i gdzie jestem, oraz czy już tu byłem wcześniej.
Byłem bliski popadnięcia w lekkie szaleństwo, na szczęście do głosu doszedł imperatyw kategoryczny. Postępuj zawsze tak, żeby reguła twojego postępowania mogła stać się prawem powszechnym – tak mniej więcej brzmi jedna z jego reguł. Dobrze, pomyślałem. Należy dołożyć wszelkich starań, żeby się uspokoić. Co by było, gdyby wszyscy wariowali na zakupach? Nastał by chaos i anarchia. Uspokój się więc, chciałbyś przecież, żeby otaczali cię mili, spokojni, opanowani ludzie, bez obłędu w oczach.
W końcu się udało. Wyszedłem ze sklepu, uniosłem głowę – niebo gwiaździste było na swoim miejscu, czyli nade mną. Odetchnąłem z ulgą.

14 komentarzy:

  1. Hihi. Świetny post. Osobiście bardzo lubię zakupy, ale szukając prezentów w ostatnim tygodniu też byłam bliska szaleństwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, nie w każdym mieście niebo gwiaździste uświadczymy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Marto, dzięki, miła pochwała z ust znawcy tematu :-)
    A trochę się bałem, że mnie coś swego czasu ominęło podczas zajęć i że tu coś pokręciłem ;-)

    Bosy - w takiej sytuacji pozostaje się zadowolić prawem moralnym w sobie :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahaha, faktycznie świetnie napisane. Chyba ten lekko oniryczny stan, w który popadałeś na zajęciach, dobrze ci się przysłużył, bo pomysł Kanta pojąłeś całkiem nieźle ;) Poza tym co by o Kancie nie pisać i nie sądzić, pierwsze zdanie "Krytyki czystego rozumu", które zacytowałeś, pozostanie wstępem do filozofii olśniewającym - nawet jeżeli dalsze rozstrzygnięcia rozbroją i zniechęcą ;)
    Przypomniało mi się jeszcze, że Imre Kertesz pojechał kiedyś na wakacje, zdaje się, że nad Balaton, i zaczytywał się w Kancie z absolutną pasją - a więc można ;) Chociaż literatura służy pewnie częściej przykładem odwrotnym - wystarczy wspomnieć chyba najbardziej znaną ilustrację Musila w "Niepokojach wychowanka Törlessa". ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś mi się zdaje, że Herr Immanuel uznałby mnie za nagannie moralną, jako że mam w głębokim poważaniu obowiązkowe świętowanie (vide wesołe merdanie ogonem). Bo na potraktowanie mnie jako moralnie obojętną nie liczę. Za to zaczęłam dobrze pilnować swojego ogona. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Igo - prawdę mówiąc nie wiem, jak się według Kanta plasuje świętowanie w hierarchii moralnych powinności. Niebo gwiaździste nad głową w każdym razie masz - tego się trzymajmy ;-)

    Magdo - Pewnie można się Kantem zachwycić, są przecież pasjonaci i jest ich pewnie więcej, niż jeden Kertesz. Choć pewnie trzeba być do tego człowiekiem o odpowiednich właściwościach. Lub okoliczności przyrody muszą sprzyjać - taki na przykład Balaton, kto wie, jak może nastroić :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. O, na pewno masz rację, że Kertesz to tylko taka ciekawostka kantowska, swoich czytelników Kant zawsze znajduje, niektórych pewnie bardziej oddanych. Swoją drogą chyba wielu zdarza się taki filozof albo pisarz, do którego stosunek ma się z gruntu zły i każdy wykład albo ćwiczenia zmuszają do płaczu, w najlepszym razie do potężnego znużenia. Ja tak między innymi miewam z Heglem - dzięki Bogu, udało mi się wybrakować swoją edukację, bez narażenia na rażące nieobecności na zajęciach, bo omawiać go zbyt szczegółowo nie musiałam, częściej mi dokucza w lekturze, ale na wszelki wypadek go w domu nie trzymam. Chyba zdecyduję się oddać sprawiedliwość "Fenomenologii ducha", ale i tak zostawię go heglistom - tak zwyczajnie mi on nie leży, i nie leżał już wtedy, kiedy miałam o nim pojęcie jeszcze zupełnie mgliste - z czasem się ono tylko utrwala. ;) I chyba tak zawsze będzie, że niektórzy autorzy pomimo tego, ilu innych okrzykiwałoby ich geniuszami, pozostaną dla nas nieatrakcyjni. A od wszystkich innych autorów, którzy też nam się nie podobają odróżnia ich to, że nie podobają nam się tak jakoś szczególnie. ;)
    Może jeszcze znajdzie się ktoś wielki, kogo jakoś docenić nie można, i przyjdzie do głowy przy świątecznych porządkach? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. ;) oto i filozofia Małej Mi (tak na przyszły rok : )): nie utrudniaj sobie życia poprzez przyruchy wykonane na ostatnią chwilę... masz dużo do zrobienia? Rozłóż to w czasoprzestrzeni ;D Pooowoooliii... i doooooooo przooodu.... obłęd za nami - radość w nas! :)
    Czyli inaczej pisząc w przyszłym roku kup wszystko wcześniej zanim obłęd innych Cię zabije ;D

    Udanych Świąt Panie Filozofie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. A wiesz Mi, że mieliśmy taki pomysł i pierwsze prezenty na tegoroczne święta kupiliśmy... w styczniu :-) Ułatwiło to zadanie. Niestety pewnych rzeczy z wyprzedzeniem nie da się kupić, o ile nie ma się zamiary wyhodowania nowych form życia :-)

    Przy tej okazji - wszystkiego dobrego na święta dla Was wszystkich, Moi Drodzy. Pozdrawiam serdecznie i świątecznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję za życzenia ;) zgadzam się, nie wszystko się da kupić wcześniej... niestety ;D mnie jeszcze stresował fakt "przeterminowania" marzeń moich bliskich... jeśli już nie będą chcieli tego co kupiłam, bo im się odwidzi????

    P.S. DH :) mamy podobne odczucia w kwestii seriali :) po pierwsze mnie też się będzie bardzo dłużyło do września... a po drugie zgadzam się... ostatnio seriale oglądam z większą przyjemnością niż filmy... A czy "Modern family" to serial komediowy? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Przedświąteczne zakupy, bo zapewne je miałeś na myśli, są moją katorgą, masakrą, najgorszym bożonarodzeniowym wspomnieniem. W tym roku wycwaniłam się i zaczęłam kupować prezenty stopniowo jakieś dwa miesiące przed. I prawie, prawie udało mi się uniknąć tłoków i.. szaleństwa ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. DH :) ja uwielbiam "Przyjaciół"! Słyszałam w ogóle, że film mają kręcić :) tylko, że Bundy'ego średnio znoszę... ale i tak dziękuję za namiar :) o dobry serial komediowy ciężo...

    OdpowiedzUsuń
  13. Patko - problem w tym, że nie wszystko można kupić z wyprzedzeniem (vide - spożywka), więc się w ten szalony młyn i tak wpada.

    Mi, Bundym się nie sugeruj, w 'Rodzince' to zupełnie nowe oblicze starego Ala. A wspominałem też o 'Sons of anarchy' - tam z kolei świetna rola Pegy Bundy - zupełne przeciwieństwo tamtego tapirowanego trolla :-) Też polecam. Nie kryminał, ale sensacja na świetnym poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Na zajęciach nasłuchałam się więcej anegdotek o Kancie niż o jego filozofii. No szkoda.
    Wszystkiego najlepszego w nowym roku:)

    OdpowiedzUsuń