wtorek, 6 września 2011

Nie lubilę poniedziałku...


Poniedziałek – cały tydzień nowych możliwości. Musimy z tym sobie jakoś poradzić. Nie ma to jak krzepiące słowa na początek nowego tygodnia pracy (a nawet nowego – po wakacyjnej przerwie –  roku).
Po wejściu do gabinetu zwykle w pierwszej kolejności włączam radio. Taki odruch. Powtarzam codziennie ten sam rytuał. Po drodze do radia odkładam na półkę odtwarzacz MP3, odstawiam torbę. Tym razem było tak samo. Przywitały mnie przytoczone wyżej słowa redaktora Piotra Barona. Niby proste zdanie, a ile w nim treści.
Ile razy każdy z nas powtórzył w życiu słowa „nie lubię poniedziałku”? Jest coś takiego w poniedziałkowym poranku, co odstręcza, zniechęca, czasem może i przeraża. Jako dzieciak czułem dziwny ucisk gdzieś tam pod żebrami, kiedy tylko słyszałem melodię kończącą niedzielną wieczorynkę. Od najmłodszych lat wizja poniedziałku była mi niemiłą, czasem straszną. Nagle okazywało się, że na lekcje, których konieczność odrobienia wypierałem skutecznie od piątkowego popołudnia nie ma już czasu. Tak samo było w okresie liceum, szczególnie, kiedy nowy tydzień otwierała lekcja biologii z panią D., której ponura sława wciąż jest jeszcze żywa w moich rodzinnych stronach. Sytuacja powtarzała się przez lata studiów i trwa do dziś. Trwa, a nawet się nasila.
Nie wiem, czy wszyscy czują niechęć do poniedziałku. Zapewne nie. Jeśli o tych jednak chodzi, którzy takową odczuwają, ciekaw jestem, czy zastanawiali się nad jej źródłami i powodami. Ja robię to, przyznaję, po raz pierwszy.
Boję się rano wstać, codziennie rano boję się otworzyć oczy z obawy przed świtem – komentował moment swojego przebudzenia Adaś Miałczyński w Dniu świra. Może nie codziennie, ale co tydzień… Może to właśnie kwestia tych możliwości, o których mówił pan redaktor? Bo choć się nam możliwości kojarzą z czymś pozytywnym (że niby więcej możliwości, to więcej szans, w domyśle – na coś dobrego), to przecież zawsze jest możliwość, że, jak z właściwą sobie prostolinijnością i dosadnością pisał Kurt Vonnegut jakieś gówno wpadnie w wentylator.
I jeszcze jedna kwestia: niechęć do poniedziałku może wiązać się z tym, co on dla nas niesie, ale i z tym, co nam zabiera. A poniedziałek pozbawia nas weekendowej beztroski, okazji do relaksu, okazji, by spędzić czas z bliskimi. Nakłada obowiązki i co gorsza – określa sposób, w jaki je mamy wypełniać. Bo przecież i w sobotę i w niedzielę mamy często coś do zrobienia. Czasem coś, co nie koniecznie robimy z ochotą. Ale w weekend mamy inne niż w poniedziałek i każdy kolejny dzień roboczego tygodnia możliwości uprzyjemniania sobie pracy i jej organizowania. W sobotę mogę sobie powiedzieć, że najpierw jeszcze jedna kawka i dopiero – do pracy. Albo, że owszem muszę w końcu skosić trawnik, ale dlaczego mam to robić nie popijając przy tym zimnego piwka? W weekend można oswajać obowiązki, odkładać ich wykonanie, skuteczniej racjonalizować sobie fakt ich zaniedbania. Od poniedziałku to wszystko staje się trudniejsze, o ile nie niemożliwe.
Najlepsze w poniedziałku jest to, że szybko mija. A kiedy minie poniedziałek, najgorsze mamy już za sobą. Jeszcze tylko wtorek, od środy jest już z górki. Ani się obejrzymy i znów mamy weekend.
Najgorsze w weekendzie jest to, że szybko mija. Ani się obejrzymy, a jest już po sobocie i znów rozpościera się nad nami mroczna wizja poniedziałku.
Musimy z tym sobie jakoś poradzić.

8 komentarzy:

  1. Też zawsze w szkole oglądając filmy kryminalne na Polsacie, kiedy zaczynały się "Kości" myślałam sobie - nieee...jutro trzeba wstać do szkoły.
    Teraz to różnie bywa, przede wszystkim dość luzu było przez ostatnie dwa semestry. Zobaczymy jak się to zmieni teraz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, te złudzenie, że znowu możemy coś zacząć od nowa...

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie tam wsio rawno. Jako służba zdrowia nie miewam weekendów w weekend, to i poniedziałki mi różnie wypadają... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie jako bezrobotnej też jest wszystko jedno. Każdy dzień jest pozbawiony celu i sensu. I nieco śmieszy mnie ta niedzielno-wieczorna schiza, bo gdyby ktoś zasmakował czegoś takiego jak brak pracy, to zaczął by się cieszyć, że do tej pracy może pójść.

    OdpowiedzUsuń
  5. JM - pewnie masz rację, nawet na pewno. I pewnie faktycznie czasem trudno docenić to, co się ma. Ale tak to już jest, że obowiązki stanowią opozycję dla przyjemności, więc z zasady jawią się nam jako nieprzyjemne. A że poniedziałek (choć możemy go tu traktować symbolicznie, w nawiązaniu do słów Eli) niesie ze sobą nowe obowiązki...

    OdpowiedzUsuń