poniedziałek, 19 września 2011

Muzyczne sentymenty i polityczny realizm, czyli o tym, dlaczego nie lubię zmian

Zawrotne tempo zmian odbiera wartość każdej rzeczy, która mogłaby dziś uchodzić za godną pożądania, gdyby nie pewność, że jutro trafi na śmietnik, a równocześnie strach przed tym, by samemu na śmietnik nie trafić, strach wynikający z zawrotnego tempa, w jakim dokonują się zmiany, sprawia, że pożądamy coraz pożądliwiej i coraz niecierpliwiej zmian się domagamy…
Zygmunt Bauman, Życie na przemiał

Status quo. Ważna sprawa. Ważna, przynajmniej dla mnie. Nie lubię zmian. Może to nie jest postawa na czasie, w naszym płynnym świecie, o którym przede wszystkim można powiedzieć, że się ciągle zmienia. Może nie jestem na czasie, ale – jestem taki właśnie.
Nie jestem w swoich odczuciach na szczęście odosobniony. Czasem podniesie mnie na duchu ktoś, kto jak znajomy spotkany jakiś czas temu w pubie powie: „nie lubię, jak coś się zmienia, kojarzy mi się to z tym, że ktoś będzie czegoś ode mnie chciał”. Jak widać powody, dla których można mieć negatywny stosunek do wszelkich zakłóceń ładu, który sobie tworzymy wokół siebie, mogą być różne. Ja nie lubię, jak się coś zmienia, bo kojarzy mi się to z tym, że coś się psuje. Oczywiście – są i zmiany na lepsze. Zmiana może mieć swoje plusy, ale – zacytujmy pana Bareję – żeby te plusy nie przysłoniły nam minusów.
Niedawno pisałem o tym, jak to w poniedziałkowy poranek witał mnie w pracy głos redaktora Piotra Barona. Miłe to było powitanie. Co więcej, pan redaktor często trafiał w mój muzyczny gust, więc przyjemnie mi się słuchało radia od rana. Dziś zaszła zmiana, zmiana ramówki. Nie ma pana Barona, za to inny pan redaktor z panią redaktor opowiadają o tym, jak to im mijają poranki i przedpołudnia. Ilustrują to jakąś taką nie moją muzyką. Nie słucham już radia z taką przyjemnością; nie mam nadziei, że w poniedziałek o dziesiątej usłyszę w radio Metallikę.
Od sześciu lat mam na ekranie telefonu tą samą tapetę. Podoba mi się, po co miałbym ją zmieniać?
Wczoraj wieczorem włączyłem sobie pierwszą płytę Heya, Fire. Uczciwe gitarowe granie, głośno, energicznie, prosto. Prawdziwy rock’n’roll. Faktycznie, był tam ogień. Przed chwilą słyszałem piosenkę z nowej płyty Kasi Nosowskiej. To już nie to. A ostatnia płyta Heya? Elektronika, dziwactwa jakieś. Dla zespołu, to pewnie rozwój. Dla nie –zmiana na gorsze. Obawiam się, że podobnie będzie z moim ukochanym Cool Kids Of Death. Ewakuacji plan słyszałem na żywo na tegorocznym Jarocinie. W porównaniu ze starymi dobrymi kawałkami brzmiał… jak zagrany przez pomyłkę. Nie spodobał mi się. Okazało się, że wykonanie na żywo to nic, w porównaniu z wersją studyjną (puszczaną już w radio). Chłopakom chyba zepsuły się gitary. Zastąpił je komputer, czy jakieś inne licho. Dramat. Aż się boję usłyszeć pozostałe kompozycje. Aż mi się nie chce czekać na płytę.
Kolejny zespół się rozwinął. Zmienił. Czy już nikt nie pamięta starej prawdy, że lepsze jest wrogiem dobrego?
Na szczęście są jeszcze kapele, które nie zawodzą. Kiedy jakieś pół roku temu wyszła nowa płyta Mötorhead, nie byłem zaskoczony. Pan Lemmy nic a nic się nie zmienił. Dwadzieścia lat temu tak grał  i teraz gra tak samo, tak samo dobrze, z tym samym wykopem, ogniem i pazurem. I niczego nikomu nie musi udowadniać jakimś tam „rozwojem”.
O tym że zmiany, nawet te pozornie będące „zmianami na lepsze” nie zawsze niosą ze sobą coś dobrego, przekonują nas polityczno – ekonomiczni analitycy, rozprawiając na bardzo aktualny temat, mianowicie o wyborczych obietnicach. Okazuje się, że gdyby politycy zrealizowali po wygranych wyborach wszystko to, do czego zobowiązują się podczas kampanii, to owszem, zarabialibyśmy więcej, leczyli się taniej lub nawet za darmo, nasi rodzice i dziadkowie otrzymywali by wysokie emerytury, dzieci – darmowe, technologicznie zaawansowane pomoce dydaktyczne, ale… No właśnie: jest „ale”. Państwo szybciutko zyskałoby status bankruta, bo jakoś by przecież za te dobra musiało zapłacić.
Jaki z tego wniosek? Zapewne każdy wysnuje własny. Warto jednak pamiętać o jednym: gdy coś się zmienia, nawet i na plus, to uważajmy, żeby te plusy nie przysłoniły nam minusów.

13 komentarzy:

  1. Dokładnie!!!
    Nastawiam Trójkę, a tu jakaś za przeproszeniem facetka z wadą wymowy i chłop, którego jakoś nie kojarzę, gadają bez sensu i od rana byłam zła, że nawet kawa mi nie smakowała (napiszę w poście, ale najpierw muszę umyć naczynia). Od razu zadzwoniłam do mamy (takie moje prywatne pogotowie ratunkowe) i zapowiedziałam, że od dziś biorę rozwód z Trójką...

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda, że zawód? "Facetka" - dobrze powiedziane. Prawie jak z RMF-ki jakiejś. Świat schodzi na psy... Ale żeby od razy rozwód..? Nie, no jest jeszcze pan Mann - z niego jest tradycjonalista :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No, do Manna jestem skłonna wrócić. Ale mamy z Trójką "ciche dni";) Na szczęście jest jeszcze Dwójka, ale tam nie ma takich charyzmatycznych prowadzących...

    OdpowiedzUsuń
  4. Takich jak chichocząca facetka? :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nie słuchałem, bo rano nie da rady. Trójkę mogę włączyć dopiero jak z pracy wrócę. Ale straszne rzeczy opowiadacie i krew mi w żyłach
    mrozicie... Mimo to jednak rozwodu nie będzie. Nie potrafię słuchać innego radia.
    A zmian też nie lubię. Horrorem jest dla mnie np. przestawianie mebli w domu;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i Heraklit moi drodzy - "W zmianie jest odpoczynek..."

    OdpowiedzUsuń
  7. Co do Manna - facet jest u mnie przegrany - po co mu te reklamy? Za mało zarabia? Jeżeli to kwestia pieniędzy, by robić z siebie pajaca, to szacunku zero z mojej strony...

    OdpowiedzUsuń
  8. A Cool Kids? Pierwsza ich płyta była niemal zapisem moich obsesji i publiczno/społecznych wkurzeń. Potem szło im gorzej, dużo gorzej...

    OdpowiedzUsuń
  9. Antku - co do pana Manna - kto by nie chciał zarabiać więcej? Gdyby ze mnie bank jakiś chciał zrobić pajaca na billboardy za ciężkie pieniądze, zastanawiał bym się... w ogóle bym się nie zastanawiał.
    A Cool Kids - pierwsza płyta - powalała. Druga - godna kontynuacja, nie zawiodła. Trzeciej (2006) słuchało się nieźle, czwartej (Afterparty) - chyba lepiej niż poprzedniej. Piata może zabić tą miłość. Choć - nie ma co przed premierą przesądzać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale my nie mówimy o nas, maluczkich, ale o tych, którzy już coś znaczą. Jakby Lemmy zaczął dla kasy reklamować np Tesco, co bysmy czuli?

    OdpowiedzUsuń
  11. No tak... Lemmy i Tesco... ta wizja nie zmroziła. Może chociaż honorarium przyjął by w Jacku Danielsie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Niejednym...

    bosy

    OdpowiedzUsuń