wtorek, 28 grudnia 2010

O czytaniu

Bylibyśmy gorsi, niż jesteśmy, bez dobrych książek, które czytamy – powiedział tegoroczny noblista w dziedzinie literatury, Mario Vargas Llosa w mowie, którą wygłosił po odebraniu nagrody. Cała mowa dotyczy książek. Traktuje o pisaniu, ale przede wszystkim o czytaniu. I o tym, jakie pożytki mamy z czytania książek.
Czytanie zmieniało sen w życie, a życie w sen, kładło w zasięgu małego człowieczka, jakim byłem, wszechświat literatury, mówi Llosa dalej. Mówi prosto i jasno o tym, co czują wszyscy, którzy kochają książki. Dostajemy przecież za ich pośrednictwem dostęp do wszechświata – do różnych miejsc, różnych czasów. Ale i do różnych życiorysów i do różnych przeżyć i poglądów bohaterów.
Każdy, kto poczuł kiedyś, gdy siedział pochylony nad książką, dreszcz podniecenia, wie, o czym mówi Llosa. Pamiętam chwile, kiedy sam czułem takie dreszcze po raz pierwszy. Wtedy sam nie czytałem jeszcze książek. Czytała mi mama. Przygody Winnetou, Tomka Wilmowskiego – miałem sześć, może siedem lat. Do pierwszych samodzielnych lektur byłem raczej przymuszany (Plastusiowy Pamiętnik jest niezapomnianą traumą), ale w końcu odkryłem książki dla siebie i ich czar zaczął działać w pełni. Włos się jeżył i ciarki przechodziły, kiedy w  środku nocy czytałem Miasteczko Salem. Zmieniony w wampira chłopiec drapał i stukał w okno swojego niedawnego przyjaciela, prosząc by ten zaprosił go do środka – ja za moim oknem słyszałem szepty i drapanie w szybę. Z zapartym tchem śledziłem poczynania komandosów, którzy po pionowej skalnej ścianie wspinali się do bunkrów Nawarony. Zaśmiewałem się do łez odkrywając kolejne interpretacje paragrafu 22. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że administracja i urzędnicy – ci wojskowi i ci cywilni, ci wtedy i teraz, u nich i u nas – nie różnią się tak bardzo. Dziś śmiech nad Paragrafem jest już innym śmiechem.
Teraz jestem starszy i poważniejszy, i lektury mam trochę mądrzejsze – mówi pan Waldek w piosence Kultu. Tak to chyba jest, że sięgamy po coraz to nowe książki i mamy względem nich coraz to nowe oczekiwania. I pewnie inne mamy przemyślenia związane z lekturą. Metoda, jaką czasem posługują się literaturoznawcy, historycy, filozofowie, zwana hermeneutyką zakłada, że im więcej wiemy, tym więcej jesteśmy w stanie zrozumieć z czytanego tekstu. I że nasza wiedza wpływa na to, jak tekst odczytujemy. Otwiera nas na metafory, na treści, które są w tekście ukryte. Oraz – że teksty korespondują ze sobą, że pełne są wzajemnych odwołań i odniesień. O tym, że tak jest, przekonujemy się na każdym kroku. Jeśli ktoś czytał Zamek i Proces, lepiej zrozumie powiedzenie „kafkowska sytuacja”, które samo też jest przecież swego rodzaju tekstem kultury, całkiem zresztą bogatym w treść, jeśli się w nie zagłębić. Jeśli ktoś trafił na odpowiednie opowiadanie Jorge Luisa Borgesa wie, że sławę może przynieść grafomańskie rozwinięcie cudzego pomysłu, jak to było w przypadku pana Coelho i jego Alchemika.
Dobra literatura przerzuca mosty między różnymi ludami i ludźmi. Budząc rozkosz, cierpienie czy zdumienie, łączy nas ponad dzielącymi nas językami, wierzeniami, przyzwyczajeniami, obyczajami i przesądami. To znowu pan Llosa. Michał Bachtin a po nim Milan Kundera pisali o czymś jeszcze – że literatura nas poucza i to lepiej, niż filozofia, etyka, religia, poucza o tym, co dobre a co złe. Bachtin, który stworzył pojęcie powieści polifonicznej, moc literatury widział w tym, że autor, który dopuszcza do głosu swoich  różnych bohaterów (stąd polifoniczność, wielogłosowość), zaopatrując ich jednocześnie w odmienne światopoglądy i punkty widzenia i każąc się kierować różnymi wartościami, ukazuje czytelnikowi możliwe alternatywy oraz określone konsekwencje czynów. Pozwala uczyć się na błędach, których nikt realny nie musiał popełniać.
Książki dają dystans. Za ich pośrednictwem przeżywamy sytuacje, które nas bezpośrednio nie dotykają. A kiedy spotykają nas problemy podobne do tych, o których czytaliśmy, łatwiej je ocenić i znaleźć rozwiązanie, łatwiej też ocenić, na ile są poważne. Na to pozwala właśnie zdystansowanie.
Pamiętacie, dlaczego stary Jorge z Imienia Róży spalił klasztorną bibliotekę a wcześniej wysłał kilku współbraci na przyspieszone posiedzenie sądu ostatecznego? Chciał zapobiec rozprzestrzenieniu się idei Arystotelesa, zawartej w pracy O śmiechu. Filozof śmiech chwalił, stary zakonnik bał się go, bo jak mówił śmiech wyzwala ze strachu przed diabłem,  odrywa na jakiś czas od strachu, jest sztuką, która unicestwia strach. Choć zaglądając do Paragrafu 22 śmieję się, jak powiedziałem inaczej, niż w wieku piętnastu lat, to jednak się śmieję i ten śmiech mi pomaga za każdym razem, gdy muszę nisko nachylić się przed urzędniczym okienkiem i poprosić o odpowiedni formularz, którego wypełnienie pozwoli mi na otrzymanie kolejnego formularza. Bo nie taki urzędas straszny – w gruncie rzeczy, całkiem nawet śmieszny!

11 komentarzy:

  1. I to to chodzi!

    Moja pierwsza lektura z biblioteki szkolnej?

    "Przygody Węgielka" - chwaląca pracę górniczej braci książeczka, gdzie kawałek węgla (z buzią i kończynami) opowiada o tym, skąd się wziął węgiel.

    A trauma?

    Na końcu węgielek wskoczył do pieca.

    PS

    850 - mój pierwszy numer karty bibliotecznej.

    OdpowiedzUsuń
  2. EE, to się węgielek po prostu w pełni zrealizował, węgielki są po to, by trafić do pieca, po to żyją i się cieszą, gdy im się w końcu uda... Węgielek się cieszył...

    Lepiej Ci Antku? ;-))

    179988 - numer karty z biblioteki uczelnianej. To była skarbnica. Jest - teraz mam kartę dla absolwentów. Numeru tej szkolnej nie pamiętam, ale czytelnicze przygody były i wtedy. 'Uczniowie Spartakusa' na przykład. To było coś!

    OdpowiedzUsuń
  3. OOOOO, pamiętam jak dziś ilustracje do "Uczniów..."

    PS

    Od momentu tej lektury przestałem lubić Rzymian.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja zaczęłam od "Pyzy na polskich dróżkach", a potem poszłam po całości bo w domu biblioteczka była spora.A "Plastusiowy Pamiętnik" przeczytałam dopiero jako człowiek całkiem dorosły, i niestety czytałam go chyba ze 20 razy - bo moja własna latorośl go sobie wyjątkowo upodobała.
    A pierwsza "dorosła książka"? Raj Alberto Moravii wyciagnięty cichcem z pólki, książka pełna perwersyjnego seksu - dla ośmiolatki raj, raj, raj...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam, że pierwszą książką jaką wypożyczyłam z biblioteki szkolnej była taka o zlocie czarownic! ^^ Jaka szkoda, że zamazał mi się tytuł.
    A jeśli chodzi o taką odważniejszą, czytaną z wypiekami na twarzy - 'Fatalna namiętność' French Nicci. Och i ta była rajem w wieku, w którym ją czytałam! Haha!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie książkami pełnymi tajemnic postaci rajskiego seksu były... horrory Grahama Mastertotna. Pan jest seksuologiem z wykształcenia, więc wie, o czym pisze. Metafory ma jednak... specyficzne. w pamięć i mi zapadły 'piersi jak dwa budynie'. Jestem sobie to w stanie wyobrazić, rozumiem też chyba ideę, ale użytej metafory usprawiedliwić e mogę. Mogło by być bardziej romantycznie..

    OdpowiedzUsuń
  7. Haha - to tak samo jak dziś jeden ze znajomych bloggerów przytoczył mi obraz 'jeleń na rykowisku' i dzieła Picassa, ile ludzi na świecie tyle gustów i pojęć 'piękna'. Dla Mastertotna kobiecie piersi mogą przypominać budynie (śmieje się pisząc to! :)), a dla Ciebie np.soczyste jabłka. Abstrakcja!

    OdpowiedzUsuń
  8. ale nie budynie w proszku?

    ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurcze, Antku - to ci dopiero wizja! Ja to raczej widzę tak, że gdyby budyń już zrobiony, nie jeszcze w proszku, wlać do miseczek, takich kształtnych, okrąglutkich, i gdyby on tam dobrze stężał (chyba by trzeba mniej mleka dać niż w przepisie każą...), i gdyby później odwrócić miseczki tak, żeby budyń z nich wypadł zachowując formę... Jakoś tak by mogły wyglądać piersi jak dwa budynie... Całkiem ładnie... Facet faktycznie wiedział, co pisze... Będę teraz dzień cały myślał o... budyniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. No i rozmiar miseczki sie liczy!

    OdpowiedzUsuń
  11. No właśnie - niby głupia metafora, a ile ukrytych sensów!

    OdpowiedzUsuń