poniedziałek, 6 grudnia 2010

Hank Moody i symulakry

Właśnie ukazała się w polskim przekładzie powieść Hanka Moody Bóg nas nienawidzi. Fajnie, pomyślałem w pierwszym odruchu, super. Ale zaraz później – chwileczkę, jak to, przecież Hank Moody nie istnieje!
O Hanku już wspominałem – to ten z Californication. Spędziliśmy razem trochę czasu – trzy sezony. Polubiłem Hanka. Fajnie by było mieć takiego kumpla. A może nie fajnie. Ja myślę, że fajnie, moja żona – że dobrze, że nie mam takiego kumpla, czyli zdania są podzielone.  Tak czy inaczej, jest to bez znaczenia, bo Hank Moody, powiedzmy sobie szczerze, nie istnieje. Równie dobrze mógłbym chcieć  zaprzyjaźnić się z Robin Hoodem. Albo Batmanem. To by nawet mogło być ciekawe – może dałby mi się przejechać swoim super autem… I pobawić tym takim czymś, co strzela takimi małymi nietoperzykami...
Jak to możliwe, że w księgarniach można kupić książkę kogoś, kogo nie ma? Znam jedną taką historię. Do Kurta Vonneguta zgłosił się kiedyś pisarz tworzący fantastykę, z pytaniem, czy mógłby wydać swoją książkę jako Kilgore Trout (takie nazwisko  nosi jeden z bohaterów pojawiających się w kilku powieściach Vonneguta – pisarz tworzący głównie opowiadania science-fiction) Vonnegut się zgodził. Później trochę żałował, bo książka była podobno kiepska. Nie twierdzę, że to jest reguła: książki nieistniejących pisarzy są kiepskie. Historię o Vonnegucie opowiadam przy okazji – nie ma istotnej pointy.
Raczej sobie nie kupię książki Bóg nas nienawidzi (ale na pewno przejrzę w Empiku – będę miał się czym zająć, kiedy żona będzie buszować w H&M-ie). Ale pewnie ktoś kupi. Pewnie już kupiło ją sporo osób za oceanem. Teraz pora na nas.
Kiedyś mówiło się, że podaż jest wtedy, kiedy jest popyt. Taka była zasada handlu. Dziś możemy mieć sytuację, w której nie ma popytu, nie ma podaży, ale można je nagle sztucznie wytworzyć na podstawie wirtualnej idei (w tym przypadku nieistniejącej książki nieistniejącego autora). Rację miał Jean Baudrillard, kiedy pisał o wypełniających naszą kulturę symulakrach – kopiach bez oryginałów. Bo czym innym jest Bóg nas nienawidzi, jeśli nie symulakrą?
Okazuje się, że jesteśmy – my, konsumenci – w stanie kupić wszystko, nawet ewidentne oszustwo, którego nikt nie stara się nawet maskować. O tempora, o mores! Chcemy być oszukiwani? A może to nie oszustwo? Może to po prostu nie ma znaczenia, że Hank Moody nie istnieje. A może istnieje, skoro miliony osób na całym świecie znają historię jego życia, może jest całkiem realny, bardziej realny, niż mój sąsiad, o którym nie wiem nic, łącznie z tym, jak się właściwie nazywa? Trochę nam się zacierają granice między tym, co rzeczywiste, a co wirtualne.
Może przesadzam? Przecież to tylko jedna książka. Jedna? W Empiku wypatrzyłem jakiś czas temu cztery książki o Gregorym House’ie. Co House wie o medycynie, Doktor House i filozofia ‘wszyscy kłamią’… Jakby House był osobą, która faktycznie zajmuje się leczeniem ludzi, albo która pisze rozprawy filozoficzne. Albo biografia Sherlocka Holmesa (która się – dziwnym trafem – pojawiła w księgarniach w tym samym czasie, w którym do kin wszedł film o detektywie). Historia życia kogoś, kto nigdy nie żył.
Ciekawe czy ktoś już prowadzi blog HelL-A i czy podpisuje posty  jako Hank Moody. To by była popularna strona. Ciekawe jak by wyglądała sprawa praw autorskich. Hank Moody raczej by autora takiego bloga nie ścigał. Czy były by podstawy, żeby się przyczepić? – czy jakieś przepisy regulują  kwestię tworzenia symulakrów? Chyba nie – byłby problem z określeniem autora oryginału.

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się Twoje podejście, jako fana Californication. Nie idziesz ślepo do Empiku, bo 'lubisz Hanka', ale zastanowiłeś się nad tym, że ta książka wcale nie musi być dobra :>
    Ja również się nie zdecyduje na zakup, preferuje to czego jestem pewna.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja wiele lat temu zaczytywałam się z wypiekami na twarzy w "Sekretnym dzienniku Laury Palmer". Co nie znaczy, że teraz sięgnę po "Pamiętnik Brzyduli" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdę mówiąc nie wiedziałem, że jest taka książka. Różnica jest taka, że 'Pamiętnika Laury Palmer' nie napisała Laura Palmer i można się tego dowiedzieć z okładki. A kto napisał książkę Hanka Moody? Podobno Hank Moody - też można się tego dowiedzieć z okładki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako zagorzała fanka House'a przejrzałam sobie kiedyś [w Empiku właśnie, lubię zasiąść z kawą i przejrzeć coś, czego raczej nie kupię, ale będę wiedzieć, "co w trawie piszczy"] tę książkę, ok, przejrzałam, dowiedziałam się kilku fajnych rzeczy i to mi wystarczyło.

    Ale niestety tak jest, tak machina konsumpcyjna jest ustawiona, że wielu złapie się w pułapkę i nie będzie ważne, że jest kolejny gadżet, tworzony na siłę przez marketingowców.

    Ot, life :) Sama też nieraz dam się wciągnąć ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak jak głosi napis pod tytułem mojego bloga: "analogowa kobieta w cyfrowym świecie". Mam trochę inne upodobania niż Lady Gaga, czy M jak Miłość. :) Taka ot, ja.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lady Gagę też raczej omijam z daleka, nie mam telewizji podłączonej, więc 'M jak Miłość' mnie nie dotyka... Ale w machinę popkultury każdy czasem da się wciągnąć. Pewnych rzeczy trudno uniknąć. Jako osoba korzystająca z internetu nie mogłem się na przykład nie dowiedzieć, że Doda obcięła włosy. Wystarczy mieć pocztę na wp, żeby wiedzieć takie rzeczy. Kupujemy w pewnym sensie te wszystkie śmieciowe informacje.

    OdpowiedzUsuń