Guma,
którą tak lubicie wraca w wielkim stylu! – o tajemniczym wpisie tej
treści, na tweeterowym koncie Davida Lyncha donosiły ostatnio media. Oczywiście
fani od razu domyślili się, o co może chodzić: Miasteczko Twin Peaks wróci! Nie powiem, żeby mnie ta informacja
jakoś szczególnie poruszyła, bo mówiąc szczerze nie byłem nigdy fanem serialu.
Nie byłem fanem Miasteczka Twin Peaks, bo być nie mogłem. Dlaczego? Ano dlatego, że
jak mawialiśmy w czasach, kiedy wielbicielem serii można było zostać, „mama mi
nie kazała”. Takie już panowały w moim domu zasady – pewne filmy nie były
przeznaczone dla dzieci i koniec. Tak
więc „mama mi nie kazała” oglądać Miasteczka,
podobnie jak Policjantów z Miami i
paru jeszcze innych produkcji, które oglądały wszystkie inne dzieciaki. Byłem
przez to trochę upośledzony społecznie, kiedy bawiliśmy się na ulicy w
policjantów, nie wiedziałem, kim mam być. Tym czarnym czy tym drugim? A może
był tam jeszcze ktoś trzeci, w kogo mógłbym się wcielić?
Nie wiedziałem, ilu wartych zainteresowania
policjantów było w Miami, kogo w kolejną środę aresztował Kojak, miałem mgliste
tylko wyobrażenie o tym, kim jest Freddy Kruger no i w ogóle nie miałem pojęcia, o co chodzi z całym tym
Czerwonym Karłem, Zabójcą Bobem i agentem Cooperem. Nie miałem, jednym słowem, o czym gadać z
kolegami.
I nagle, po latach, postanowiłem nadrobić.
Śledzę już drugi sezon Twin Peaks, wiem kto zabił Laurę Palmer i czekam z niecierpliwością
na rozwój wydarzeń oraz na powrót w wielkim stylu tej gumy, którą i ja
polubiłem. To jednak nie wszystko. Skoro już wspomniałem o trudach mojego
dzieciństwa, to powiem jeszcze, że nie mieliśmy odtwarzacza video, nawet w
czasach, kiedy mieli go już prawie wszyscy. To mnie bardzo ograniczało. Moje
zaległości się piętrzyły, moja ignorancja rosła. Wyobrażacie sobie, żeby w roku
1995 mieć trzynaście lat i nie wiedzieć kim jest Rambo? Ile ja musiałem
nakręcić, żeby wyjść jakoś z twarzą, kiedy podwórkowe rozmowy schodziły na
tematy kultury. Tak się wtedy wyćwiczyłem w lawirowaniu, że mógłbym dziś zostać
doradcą pani premier w tych kwestiach.
Nigdy na przykład nie oglądałem Gwiezdnych Wojen, poza pierwszą częścią.
Nigdy, aż do teraz. Bo oto pojawił się pretekst, żeby nadrobić i tą haniebną
zaległość. Moda na rycerzy Jedi wybuchła w przedszkolu, przeniosła się do
podstawówki i tym sposobem obejrzałem sagę od początku do końca z moimi
Chłopakami. Nadrabiam, jednym słowem, straconą część dzieciństwa. Może powinienem,
jak w piosence, być starszy i poważniejszy i filmowe zainteresowania mieć
trochę mądrzejsze, ale cóż – siłą rzeczy z lekka dziecinnieję. Obejrzałem
nowego Supermana i Spidermana, zaznajomiłem się z Kapitanem Ameryką, choć nigdy
nie byłem fanem komiksów i nigdy mnie nie pociągali goście w trykotach (poza
facetami, których w rajtuzy ubrał Mel Brookes). Co więcej, wróciłem też do
lektur, na które, mógłbym się wydawać, jestem jednak za stary. Głośno odczytałem
Chłopakom Hobbita i ponad dwie
trzecie Władcy pierścieni. Teraz zaś jestem
na etapie Harrego Pottera. Co wieczór
odczytuję rozdział, Gucio słucha z wypiekami na twarzy i analizuje. Wiesz, ja teraz spać nie będę mógł przez tą
komnatę tajemnic. Ciekawe, co w niej jest. Muszę przyznać, że ja też byłem
ciekaw, co w niej jest oraz kiedy Harry to coś znajdzie i pokona. I czy zbiegły
więzień Azkabanu dopadnie młodego czarodzieja? Jak zakończy się kolejny mecz
quidditcha? Takie dziecinne myśli zaprzątają mi czasami głowę. I całkiem mi z
tym dobrze.