czwartek, 20 października 2011

Co mnie łączy z Lisą Simpson, czyli czego nie przewidziała Margaret Mead


W pierwszej połowie XX stulecia Margaret Mead pisała o ewolucji społeczeństw, która przejawia się zmianą relacji między starszym a młodszym pokoleniem. I tak przeszliśmy od społeczeństwa postfiguratywnego, w którym to starsi uczyli młodych reguł rządzących światem do społeczeństwa kofiguratywnego, w którym starsi wiedzieli swoje i wiedzą dzielili się z młodzieżą, ale i ciekawska młodzież eksplorowała otoczenie i swoimi spostrzeżeniami dzieliła się z przedstawicielami pokolenia rodziców (i tym sposobem wszyscy uczyli się od siebie wzajemnie). Kolejnym krokiem było powstanie społeczeństwa prefiguratywnego. Stary porządek stanął tu na głowie, bo nagle się okazało, że starsi członkowie wspólnoty nie nadążają za otaczającym ich światem. Młodzi za to i owszem, dobrze się w nim orientują, w lot pojmują sens zmian i doskonale funkcjonują w zmiennej rzeczywistości. Starsi, którzy chcieli się jakoś odnaleźć, musieli zacząć uczyć się od swoich dzieci sposobów dopasowywania się do otoczenia.
Teorię pani Mead najlepiej ilustruje to, jak odczytujemy teksty kultury. Kiedyś – wiadomo, dziadek sadzał sobie wnuka na kolanach i opowiadał mu historie, przekazywał tradycje, wartości. Później do głosu doszli młodzi twórcy, to oni dokonywali rewolucji w sztuce i nauce i byli, siłą rzeczy, lepiej rozumiani przez swych rówieśników, niż przez konserwatywnie nastawionych przedstawicieli starszych pokoleń. Oczywiście wśród starszych zdarzali się tacy, którzy rozumieli, że to w młodych jest siła i wspierali ich działania, przejmowali ich idee.
W końcu nastały czasy nasze. Dziś to młodzi wyznaczają trendy, tworzą mody, wyłapują nowinki, korzystają z entuzjazmem z na bieżąco dostarczanych w różnych dziedzinach innowacji. Trudno dziś być na bieżąco, nie śledząc stale Youtube’a, nie skacząc po portalach – młodzież to robi, nam nie starcza czasu. W efekcie czego nie rozumiemy często młodzieży, która mówi jakimś szyfrem, rozprawia o nieznanych nam bohaterach (zwykle bohaterach dnia, o których jutro zapomni, zastąpi ich nowymi), żyje w zupełnie innym uniwersum.
W całym tym systemie pojawia się jednak anomalia. Anomalią jest istnienie „trzeciego pokolenia”, które stanowią dzisiejsi trzydziestolatkowie. Mają oni to do siebie, że pamiętają jeszcze czasy sprzed cyfrowej rewolucji. Potrafią docenić niespieszność, potrafią się na dłużej skupić na czymś złożonym, bo wychowali się na książkach, a nie przed monitorami migającymi ciągle zmieniającą się treścią. Jednocześnie – nowe technologie poznali i zaprzyjaźnili się z nimi jako młodzi jeszcze ludzie. Potrafią z nich korzystać nie gorzej od dzisiejszych kilkunastolatków. „Trzecie pokolenie” ma tą przewagę nad starszymi, że bez problemu nadąża za rzeczywistością; nad młodymi przeważa tym, że jest zakorzenione w realnym, a nie wirtualnym świecie, przy jednoczesnym opanowaniu reguł rządzących tym drugim.
Przy całych tych przewagach przedstawiciele „trzeciego pokolenia” są jednak najbardziej poszkodowani. Dlaczego? Bo brak im często wspólnego języka i ze starszymi i z młodszymi od siebie ludźmi. Objawia się to szczególnie w sferze symbolicznej, gdzie królują symbole i metafory.
Skąd ta cała refleksja? Z telewizji. Tak, właśnie z telewizji, bo dla mnie, przedstawiciela „trzeciego pokolenia” telewizja była w pewnym sensie medium kluczowym, a przynajmniej jednym z kluczowych, dostarczała kodów i metafor właśnie.
Wróciłem ostatnio do serialu o Simpsonach, hitu lat dziewięćdziesiątych stulecia minionego, dziś trochę już przygasłego. Kiedy na Homera Simpsona spływa oświecenie w ważnej, życiowej kwestii skąd spływa? Z telewizji. Dziś spłynęłoby raczej z wyszukiwarki Google albo Wikipedii. Ale to tylko, właściwie, dygresja. W rzeczywistości refleksja naszła mnie w związku z pewną sytuacją: opowiadałem gimnazjalistom o filozofii. Łatwiej byłoby wytłumaczyć niewidomemu od urodzenia, co to jest czerwony, niż przekonać piętnastolatków, że wydumane teorie o abstraktach mogą być czymś ważnym, pożytecznym i do tego ciekawym. Kiedyś udało mi się w ten sposób, że pokazałem dzieciakom, że filozofia siedzi czasem tam, gdzie byśmy się jej zupełnie nie spodziewali. Kiedyś mi ta sztuczka wyszła, tym razem poszło gorzej. Sięgnąłem – wtedy i teraz – do telewizji: „Zagubieni i filozofia” „Filozofia w serialu Heroes”, „Doktor House i filozofia ‘wszyscy kłamią’”, „Wybierz czerwoną pastylkę, czyli filozofia w Matrixie” – to przykłady książek pokazujących, jak filozofia eksploruje (nie użyłem oczywiście tego słowa, jestem realistą, a chciałem przecież być zrozumiany) to, co uważamy za prostą rozrywkę. A swoją drogą – tu już popłynąłem – ta prosta rozrywka czasem nie jest wcale taka prosta. Wiecie – pytam – kto jest pierwowzorem doktora House’a? Widzę zdziwione spojrzenia (wyjaśniam szybko, co znaczy ‘pierwowzór’). Nie kto inny, tylko sam Sherlock Holmes! Podaję przykłady podobieństw między postaciami. Spojrzenia są coraz bardziej zdziwione. Czytaliście w ogóle jakieś książki o Holmesie? Nie. I wszystko jasne.
Z ojcem nie pośmieję się z kreskówki o żółtych ludkach. Do nastolatka nie puszczę oka, gdy Gregory House stanie przed drzwiami do swojego mieszkania, opatrzonych numerem 221b. I z kim tu się dogadać? Najłatwiej byłoby chyba z Lisą Simpson. Powinna być teraz mniej więcej w moim wieku. Do tego lubi bluesa.

6 komentarzy:

  1. Na gorąco - uwielbiam wspominać przy uczniach czasy sprzed internetu i telefonii komórkowej ( to nabijanie się z abnegatów-filologów, którzy pierwsi ośmielili się przyjść na zajęcia z telefonem-cegłofonem i ZADZWONIĆ DO KOGOŚ w murach naszej alma mater.

    Rok później WSZYSCY już telefony mieli.

    Klimat trzeciego pokolenia znam z autopsji. Na mojej ulicy byłem jedynym przedstawicielem pokolenia późnych lat 70. Otaczali mnie albo młodsi, albo starsi. Co wkurzało mojego ojca, bo wg niego albo "starsi cię w kółko wykorzystują do czegoś", albo "zadajesz się z gówniarzami, zamiast sobie dziewuchę znaleźć."

    Na chwilę nie tylko słowo "pierwowzór" trzeba będzie tłumaczyć. Słowo "książka" pewnie też...

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  2. no ja mam dokładnie tak samo, czuje sie jak alien

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry tekst. Też należę do "trzeciego pokolenia" i także zauważyłam naszą odmienność, a co za tym idzie samotność oraz paradoksalne zagubienie. Na studiach cztery osoby z mojego rocznika miały załamanie nerwowe. Wiele osób nie może się w tym świecie wewnętrznie odnaleźć, mimo że świetnie zna zasady jego funkcjonowania. Tak po swojemu nazywam nas "pokoleniem schyłkowym" albo "pokoleniem granicznym". Jesteśmy trochę jak ci dziewiętnastowieczni dekadenci: niepasujący do nikogo i do niczego. Część z nas z tą dekadencją pozostanie, inni pójdą za młodszymi, dadzą im się porwać. I w sumie nie wiadomo, czy coś dobrego z tego wyniknie. Wiek temu pokolenie "młodych" rozpętało II wojnę.

    OdpowiedzUsuń
  4. A co z robić z nowym pokoleniem, które tęskni do książki? W świecie, który gna, nie każdy chce się odnaleźć, nawet jeżeli może.

    Ciekawy blog.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Przedstawiciele Trzeciego Pokolenia (i wszyscy, którzy potraficie nas zrozumieć) - niech Moc będzie z wami... z Nami...

    OdpowiedzUsuń