poniedziałek, 11 lipca 2011

Leserzy, geny i domowe przetwory

Lato – wiadomo, fajny czas. Piękna pogoda, wakacje, ogólna laba. Tak to widziałem jako dziecko.  W całej tej beztrosce zdarzały się jednak i gorsze momenty. Moja mama, jako gospodyni w klasycznym rozumieniu tego słowa produkowała przeróżnej maści i treści domowe przetwory. Kompoty, dżemy, ogórki w kilku wersjach, buraczki w occie, powidła, konfitury etc. Kłopot w tym, że do tych wszystkich cudów potrzebowała surowców. Siłą rzeczy potrzebowała i pomocy w ich pozyskaniu.
Najgorsze były porzeczki. Najlepsze w zbieraniu porzeczek było to, że czasem pojawiała się myśl, że mamie mogłyby zamarzyć się jagody – ich zbieranie byłoby jedyną rzeczą gorszą od zbierania porzeczek. Malutkie kuleczki w maciupkich kiściach ukrytych pośród wielkiego gąszczy liści i gałązek. Napełnienie nimi wiadra mogłoby być trzynastym zadaniem dla Herkulesa. Podkradanie jabłuszek z ogrodu Hesperyd czy porządkowanie augiaszowej stajni byłoby przy tym niczym. Przecież już dawno zauważyli starożytni, że nec Hercules contra plures (porzeczkom). A porzeczkom na krzaczku na imię, wiadomo – Legion. Tak czy inaczej przychodził moment, że trzeba było wybrać się z wiaderkiem pod krzaczek. Oj, ile to było zachodu: najpierw, żeby najlepiej, w ogóle uniknąć tego obowiązku. To się nigdy nie udało. Później więc, przychodził czas na szukanie sposobów, żeby opóźniać swoją pracę. W sytuacji, kiedy krzaczki ogołacała jeszcze siostra, tata i mama istniała szansa, że owoce i tak znikną, nawet, gdy ja nie będę się przykładał. Życzyłem sobie, by zniknęły jak najszybciej. Często robiłem sobie przerwę, żeby się napić. Albo na siusiu.
Porzeczki to oczywiście nie wszystko. Były i wiśnie. Były czereśnie. Nie byłem pasjonatem owocobrań, oj, nie byłem. Doskonaliłem się więc w leserowaniu.
Punkt widzenia, jak wiadomo, zmienia się w zależności od miejsca, z którego się patrzy. Tak więc, kiedy dziś patrzę z pozycji pana domu i szefa kuchni, nie zaś dzieciaka, któremu zabierano cenne godziny wakacji, sprawa przygotowywania przetworów maluje się w innych barwach.
Takie na przykład suszone pomidory. Moja żona jest pierwszą ich fanką a ja fanem drugim, a może i pierwszym ex aequo. Jest z nimi trochę roboty, szczególnie, gdy się je produkuje w dużych ilościach. Rok temu malutkimi słoiczkami zapełniliśmy całą szafkę, jeszcze dojadamy ostatnie i już zacieramy ręce na myśl o tegorocznym sezonie. Pracy trochę z tym jest: pomidorki pokroić, pousuwać mokre wnętrzności, a wcześniej – nachodzić się i wyszukać najodpowiedniejsze, co też nie jest proste. Później suszenie. W naszym klimacie opcja „na słońcu” raczej nie wchodzi w rachubę. Sprawiliśmy sobie suszarkę, a tej trzeba doglądać, na bieżąco wyjmować gotowe pomidory, przekładać te, którym jeszcze trochę suchego ciepełka potrzeba. Efekt za to wart jest wysiłków. Z efektu jesteśmy dumni.
Dziś zaś przyszedł dzień zbioru wiśni. Nie smażę z nich konfitur, nie robię soczków czy kompocików, za to nastawiam winko. Zwykłe, deserowe winko, albo pyszny wermut na piołunowej zaprawie, z drapieżną, ziołową nutką. Tak czy inaczej, żeby napełnić moszczem balon, trzeba się trochę nazrywać. Wybraliśmy się na zrywanie rodzinnie. Najpilniejszy przy pracy był Tyci, który co chwilę przybiegał z kilkoma wisienkami we wiaderku, meldował, że już ma dużo i przesypywał je do dużego wiadra. Żona stwierdziła, że nie sięga i nie da rady zrywać. Nie wiem, jak to się miało mieć do zapału sporo jednak mniejszego Tyciego – postanowiłem nie wnikać. No i był jeszcze Guć. Najpierw przybiegł z wiaderkiem i coś tam przesypał. Później przynosił po jednej wiśni. Jeszcze później doszedł do wniosku, że nie będzie zrywał, bo tam są pająki. Dalsze pomruki: no nie, pająki, wszędzie tylko pająki… brzmiały na poły paranoicznie i złowieszczo – ja tych panoszących się wszędzie pająków nie widziałem, więc nie wiedziałem, czy są wielkie i groźne. Mogły być. W końcu Gucio rzucił: Doba (‘r’ gdzieś mu się zapodziewa), to wy zrywajcie, a ja później wrócę! I już go nie było.
A ja pomyślałem tylko: moja krew! Co to jednak znaczą geny!

12 komentarzy:

  1. Suszone są nieziemskie. parę przepisów dzięki nim zaistniało w naszej kuchni.

    A agrest obierałeś? Z jednej strony zielony ogonek, z drugiej zasuszone nie wiadomo co, które za cholerę nie chciało się odczepić...

    OdpowiedzUsuń
  2. No i wcześniej też zrywania - z kolczastych krzaczków :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja od wielu lat jestem mieszczuchem, ale mam okazję spędzać parę tygodni w roku u rodziny a wtedy jestem "wsiowy" ile się tylko da...Coraz bardziej tęsknię za wsią....

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też jestem mieszczuchem. pomidory kupuję na targu, wiśnie w tym roku udało się prosto z drzewa, ale to drzewo też w mieście rośnie. Takie rozrywki chyba nie muszą mieć związku z tym, gdzie się mieszka...

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja uwielbiam zbierać jagody i maliny, niestety w tym roku w okolicy naszego górskiego domku nie dopisały i niewiele ich będzie. A potem konfitury jagodowe, mmmm.

    O genach też się ostatnio przekonuję, o mamusinych. Do bycia gospodarzem, organizatorem, kucharzem, mechanikiem etc. i wydaję tylko innym rozkazy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tyci ma coś w sobie z Herculesa w takim razie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ;) a jakie to są odpowiednie pomidory? Bo ja uwielbiam suszone pomidory... ale nie wiedziałam czy warto je robić...

    OdpowiedzUsuń
  8. Odpowiednie są nie za duże i nie za drogie :-) No i odpowiednio mięsiste. No i raczej od krajowego hodowcy a najlepiej jakiegoś rolnika - żaden hipermarket. A czy warto - na pewno warto się cieszyć efektem ;-) I przyprawić można po swojemu - do kilku słoiczków dodawałem na przykład papryczkę chili - fajnie wyszły.

    OdpowiedzUsuń
  9. DH, ależ Cię dziś nie lubię! Takiego smaka mi narobiłeś, a przyznać muszę, że nigdy nie jadłam tych pomidorków, może przesłałbyś jakiś słoiczek? :D

    I aktualnie jestem właśnie na wsi i dziś miałam wątpliwą przyjemność zbioru jagód. Katorga! Tyle ciupciania, skubiania i bebłania się w tym, że szok. Z roku na rok mówię sobie - nigdy więcej. Jednak pokusa bułeczek z jagodami mojej cioci jest silniejsza. ;) mniam!

    Patka

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam po małej przerwie spowodowanej wyjazdem :-)
    Jagody to faktycznie kosmos - zawsze się zastanawiałem, jak można zerwać choćby kubeczek.
    A co do pomidorków - podaj Patko adres, da się zrobić :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jaki kooochany! :-)
    Nie ma tu do Ciebie żadnego kontaktu więc podaję swojego maila: patrycja9220@wp.pl

    Patka

    OdpowiedzUsuń