wtorek, 10 maja 2011

Wszystko i nic, czyli jednak coś

Mamy całkiem zgrabny tytuł. To niezły początek. Dalej nie jest już jednak tak „nieźle”. …Zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic – jak śpiewała Kasia Nosowska kiedyś, kiedy jeszcze jej śpiew brzmiał na tle surowych gitar i perkusji, bez tej całej dziś nadużywanej elektroniki. U mnie tak samo – pustka – tyle, że nie pod piórem, a na monitorze.
Czasami jest naprawdę trudno pokryć tekstem całą stronę. Bywa, że temat się nagle pojawia, a po nim kolejny, a bywa i tak, że brakuje pomysłów. Dlaczego? Może żeby pisać, trzeba mieć bujne życie, albo bujną wyobraźnię? Na pewno trzeba mieć czas i możliwości, żeby się skupić. Żeby znaleźć sobie inspirację, złapać coś, co przerodzi się w konkretny pomysł, znaleźć sposób, jak ulotny bodziec ubrać w słowa, jakie znaczenie nadać rzeczy pozornie nic nie znaczącej. Czyli: żeby chociaż mucha zjawiła się – mógłbym ją zabić a później to opisać. A tu muchy brak.

Zepsuł mi się komputer. Właściwie nie zepsuł. Odszedł. Doczekał swoich ostatnich dni. Zżyłem się z nim przez dziewięć wspólnie spędzonych lat. Z nowym (a właściwie nowszym, bo choć nowym dla mnie, to jednak już z lekka wysłużonym i z lekka – technologicznie – nie na czasie) od początku są kłopoty. Od wczoraj staram się dojść z nim do ładu i jeszcze trochę przede mną. Nie mogę się przekonać do laptopa żony. To taka trochę zabawka. No i nie moja. Nie – jak to się dziś mawia – spersonalizowana, więc z zasady obca. Siedzenie przed nim, w porównaniu do siedzenia przed monitorem mojego komputera, to jak przeglądanie gazety w porównaniu z czytaniem książki. Co z tego, że lepszy, szybszy, że ma procesor tam, gdzie mój staruszek miał obiekt muzealny. Cząstkę starego druha zachowałem, przekładając do nowego twardy dysk. Mam nadzieję, że się dotrzemy. Ciekawe, czy to początek wspaniałej przyjaźni – kolejna dekada? Mam mimo wszystko nadzieję, że nie. Fajnie byłoby mieć w końcu coś, na czym pójdzie nowy Wiedźmin czy coś innego, co nie ma „długiej brody”.

A właśnie: broda. Wpadł mi ostatnio w ręce artykuł na temat męskiego zarostu. Takie sobie trochę historyczne studium (choć bardzo powierzchowne). Zaciekawił mnie, bo ja brodę mam i to – jak pisał w Tequili Krzysztof Varga – nie jakąś grandżową bródkę, tylko prawdziwą brodę. Zapuszczam coś, odkąd tylko to coś zaczęło mi wyrastać. Początkowo bródka właśnie, a właściwie jej namiastka, do tego marna, przekształciła się z czasem w bródkę po prostu, później w zarost pokrywający całe policzki, jeszcze później w brodę, która długo rośnie a później jest przycinana do maksymalnej, oferowanej przez moją maszynkę długości. Później znowu odrasta do długości czasem rumcajsowej.
Szczerze powiem, że już sobie siebie bez brody nie wyobrażam. Skąd mi się to wzięło – nie wiem. Tata golił się (i do dziś to robi) regularnie i dokładnie. Może tu jest coś na rzeczy – objaw kompleksu Edypa? Kto wie.
Niby autor piosenki radzi, że Kiedy jesteś piękny i młody nie zapuszczaj wąsów ani brody…, ale do mnie ten tekst jakoś nigdy nie trafił. Może dlatego, że gdzieś podświadomie czułem to, co wyraził Klemens z Aleksandrii gdy pisał, że niegodne jest usuwanie brody, naturalnej i szlachetnej ozdoby mężczyzny. Poza tym broda mi się zawsze pozytywnie kojarzyła. A to z Jimem Morrisonem, którego wolę w wydaniu właśnie brodatym, z czasów L.A. Woman – w wydaniu, które jego biografowie określili jako mefistofeliczne. A to z fragmentem Wahadła Faucaulta Umberto Eco, w którym mowa jest o brodatych egzystencjalistach (aż żal, że nie mogę przywołać fragmentu – z braku własnego egzemplarza książki). I choć na jednych z pierwszych zajęć z łaciny pani zajęcia prowadząca boleśnie mi uświadomiła, że barba philosophum non facit , czyli że mnie broda filozofem nie uczyni, to ja i tak uważałem, że to element szlachetny i szlachetności przydający, a przynajmniej pewnej powagi, bo gdy się wygląda mniej młodo, to siłą rzeczy poważniej.
A poza tym – uczyni, nie uczyni – przynajmniej mam co zrobić z rękoma, gdy się do filozofowania biorę. Tu pociągnąć, tu pogładzić – to bardzo pomaga się skupić.
No i mam skąd „rwać włosy”, gdy mi nie idzie walka z „nowym”  komputerem. Albo, gdy zupełnie nie wiem, o czym by tu jeszcze napisać…

8 komentarzy:

  1. Na "La woman" Morrison nie wygląda diabelsko... Raczej tak skromnie, jak traper...

    On nawet przy tym zdjęciu nieco zgiął kolana, by nie wywyższać się między kolegami.

    Kiedyś siedziałem sporo w Doorsach i sobie zapamiętałem.

    Moja ulubiona ich płyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na okładce może i nie (historię z kucaniem też znam), ale chodzi mi o okres - ciemne okulary, kapelusz i właśnie broda. Sam tego nie wymyśliłem - Hopkins i Sugerman tak piszą w 'Nikt nie wyjdzie stąd żywy'. I coś w tym jest. Z pięknego chłopca zrobił się tajemniczy, nieco złowieszczy typ.

    Też najbardziej lubię L.A. Woman. Głębszy, zachrypnięty głos (złośliwi powiedzą, że przepity, ale co tam - liczy się efekt), 'poważniejsze', bardziej bluesowe rytmy... No i ta broda :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja Ci powiem, że mimo tego iż aktualnie kreowany jest wizerunek wypacykowanego, wygolonego do granic możliwości mężczyzny - ja lubię tych brodatych, mój również się nie goli. Męskość i pierwotność, a jakże! :-)

    Pamiętasz jak pytałam się Ciebie czy jesteś polonistą z wykształcenia? Potrzebowałam drobnej pomocy z prezentacją maturalną, ale wczoraj ją już miałam i na 20 punktów zdobyłam 18. Możecie być ze mnie dumni :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje. Przyznaję, że wyleciało mi i chyba Ci wtedy nie odpowiedziałem, ale i tak bym nie pomógł - nie mam doświadczenia w kwestiach nowej matury, a tam podobno wymagają precyzji, jeśli chodzi o klucze, czy coś... :-) Jeszcze bym Ci coś namieszał..

    OdpowiedzUsuń
  5. A więc to dlatego tak bronisz Wiedźmina :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Eee, Rotku, po prostu nie potrafiłem wymyślić innego przykładu - nie siedzę w temacie gier..

    OdpowiedzUsuń
  7. Martwisz się, że nie masz o czym pisać, a jak tu zjawiam się by nadrobić zaległości czytelnicze to zawsze znajduję coś ciekawego. Hmmm, chyba zapuszczę brodę :)

    OdpowiedzUsuń