czwartek, 19 maja 2011

Rambo osiem w telewizji, czyli o kontynuacjach kontynuacji

Jutro prawdopodobnie pójdę do kina na kolejną część Piratów z Karaibów. Pójdę trochę chyba z przyzwyczajenie: widziałem część trzecią i drugą i pierwszą, więc i kolejnej – dlaczegóż by nie zobaczyć. Pójdę, choć wiem, że dam się tym samym naciągnąć. Ktoś sobie przeliczył i wykalkulował, że pewnie pójdę, ja i do mnie podobni (a imię nasze Legion) i tylko pod wpływem tych kalkulacji nakręcił film. Jak ktoś, kto inwestuje w talię kart i stolik, a później stoi za stolikiem i krzyczy: czarna przegrywa, czerwona wygrywa! Ten też wie, że do stolika podejdzie jeden czy drugi naiwniak i pozwoli się ograć.
Kiedyś strasznie lubiłem wielkie, kostiumowe widowiska. Pacholęciem będąc, bardzo się pasjonowałem produkcjami typu Długie łodzie Wikingów, Trzystu Spartan czy  Spartakus. Obejrzałem Piratów Polańskiego i Karmazynowego pirata i Czarną strzałę, na podstawie książki Roberta Louisa Stewensona, o ile mnie pamięć nie zawodzi. Śledziłem przygody Robin Hooda w różnych odsłonach: od tej z Errolem Flynnem do tej z Kevinem Costnerem. Kibicowałem dzielnym muszkieterom w ich zmaganiach z ludźmi podstępnego kardynała. W ogóle wszelkie historie spod znaku płaszcza i szpady, ale i miecza i łuku i topora to było to, co lubiłem najbardziej. No, może nie najbardziej, ale w drugiej kolejności, zaraz po westernach. Tak czy inaczej, na Piratów z Karaibów - Klątwę Czarnej Perły szedłem z nadzieją, że znowu będę się mógł przenieść do świata rycerzy i awanturników, łowców przygód i poszukiwaczy skarbów. W sumie nie zawiodłem się aż tak bardzo.
Piraci to film (niby) udany. Są pojedynki, ucieczki, abordaże, czyli to wszystko, czego się po historii o morskich rozbójnikach należy spodziewać. Jest i charakterystyczne dla współczesnych produkcji efekciarstwo, ale nie razi ono tak bardzo, można je wytłumaczyć zgrabną fabułą, więc nie jest li tylko efekciarstwem dla efekciarstwa. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien niesmak, który się we mnie budzi, gdy widzę, że z filmu robi się kolejny kinowy serial.
Filmowe serie to wynalazek nie nowy. Przecież nawet siedmiu wspaniałych rewolwerowców wróciło w części drugiej i kolejnej, choć w pierwszej zginęło chyba pięciu z nich. Były też słynne serie horrorów (przecież Piątki Trzynastego i kolejne odsłony Halloween czy Koszmaru z Ulicy Wiązów to klasyka, przynajmniej gatunku), ale biorąc pod uwagę te przypadki, nie można było mówić o żadnej tendencji.  Ot, ktoś miał pomysł i postanowił go eksploatować ile wlezie. Takich „ktosiów” nie było znowu tak wielu. Dziś jest inaczej. Głowę daję, że już na etapie, w którym się, mając scenariusz, dobiera reżysera i obsadę, wiadomo (i cały sztab ludzi pracuje nad tym, by to było wiadomo), czy film będzie kasowym hitem, czy nie. A jeśli na hit ma zadatki, to o sequelu myśli się zanim jeszcze pierwsza część zostanie ukończona, a przewidywania co do zyskowności projektu się potwierdzą.
Kazik śpiewając o tym, że Rambo 8 w telewizji będzie można niedługo zobaczyć, pewnie nawet nie przypuszczał, jak realna jest to wizja. Jakiś czas temu przeczytałem (na szczęście od tamtej pory o pomyśle cicho – oby tak dalej), że John Rambo faktycznie powróci. W części piątej będzie się zmagał z genetycznie zmodyfikowaną (a może pochodzącą z kosmosu?) bestią na (uwaga) arktycznej stacji. Przekonało mnie to, że rację ma Grzegorz Markowski kiedy śpiewa, że trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Bo nie ukrywajmy: nawet, jeśli nasz komandos pokona potwora, nawet jeśli jego krwią splami biel arktycznego śniegu, to i tak będzie to porażka.
Czy Piraci z Karaibów 4 będą porażką? Nie wiem, sprawdzę jutro. Może nie będą porażką spektakularną, ale faktem pozostanie, że żeby pozostać niepokonanym, kapitan Sparrow powinien zejść ze sceny najpóźniej po części drugiej. Trzecia była już naciągana. Tym razem jest choć ta nadzieja, że jeśli wszystko inne runie, pozostanie jeszcze Penelope Cruz. A o ile sobie dobrze przypominam wrażenia z seansu SexiPistols, to bardzo jej do twarzy w kostiumowym wydaniu. Czyli jest nadzieja. Ale i groźba, bo przecież w Piratach nie grała jeszcze Angelina Jolie, więc jest miejsce na część piątą.

15 komentarzy:

  1. Desperate -ja na tym 'Rambo' V w kinie byłam :)))
    I nie było źle...
    Ale lepiej, żeby więcej Johna nie angażowano do porywania widowni.

    Z 'Piratami' jest podobnie. Choć od jedynki bardziej podobała mi się dwójeczka.

    miłego seansu więc ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Granato - na Rambo 'IV'. piątego nie ma i miejmy nadzieję, że nie będzie, szczególnie z tym potworem :-) A czwórkę też widziałem. Całkiem całkiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. To to piąteczka nie byłaaaa????
    Toś mnie zaskoczył.
    Tak czy siak - fajna część, zwłaszcza, że sam Rambo może z pięć zdań wypowiedział :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale za to jakich! 'Fuck the world' na przykład.

    A jeśli o małomówność chodzi, to rekord należy chyba do Arnolda S., który jako Terminator odzywa się 18 razy. Najczęściej pyta o nazwisko ('Sarah Connor?') albo wygłasza skomplikowane kwestie typu 'Hasta la vista.. Baby!' czy I'll be back'. Jak na głównego, nawet tytułowego bohatera, to imponujący wynik :-)

    A ostatni 'Rambo' na pewno był czwarty. 'John Rambo' - tak się nazywa. Wcześniej był 'Rambo III', 'Rambo. Pierwsza krew II' no i na samym początku 'Pierwsza krew'.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kkurcze, ja się trochę na tych filmach wychowywałam, ale tak to jest, jak się ma samych braci :)))
    Arnold mnie zawsze drażnił i jak przez mgłę pamiętam, ale 'Liberatora' to i dziś bym pewnie oglądnęła :)
    Nie wiem zupełnie, czemu mi się piątka wkręciła - dziękuję za sprostowanie ;)
    Dobrego wieczoru

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie zajawisko wśród filmów zupełnie mnie nie rusza, bo ich nie oglądam. Ale denerwuje mnie, jeżeli chodzi o książki. Bo nie ma nic gorszego niż przerwanie fabuły w połowie i kazanie czekać na następną część...

    OdpowiedzUsuń
  7. Rotku - rozumiem irytację. Ale to trochę inne zjawisko chyba. Bo jak się przerywa w połowie, to znaczy, że całość była z góry zaplanowana jako złożona z części. A filmy, o których mowa - jak się sprzeda, dokręcimy. Jak nie, to nie. Inna zasada, nie ma odgórnej koncepcji. Ale książki, na które trzeba czekać, to faktycznie nerwy szarpią. Ja tak mam z 1Q82 Murakamiego. Obawiam się, że zanim trzecia część wyjdzie, pozapominam dwie pierwsze.

    Do filmowych sequeli, to można porównać powieściowe serie - ja dziś nabyłem nowy twór pana Krajewskiego. Bo się przywiązałem. Najpierw o Mocka, później do komisarza Popielskiego. Co z ego, że kolejne części to już takie wtórne trochę... Daję się naciągnąć.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam raczej kiepskie doświadczenia z kontynuacjami. Przykład: Matrix. Jedynka kultowa, a II i III nie nadawały się do oglądania.

    Jedyny film, którego wszystkie części oglądałam bez obrzydzenia, a wręcz przeciwnie, to "Obcy".

    OdpowiedzUsuń
  9. To ja bym jeszcze dodał 'Ojca chrzestnego'. A gdyby się zastanowić, może jeszcze by się coś znalazło...

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie jakieś to bezduszne tak wyciskać do cna dobre brawurowe pomysły.

    Jasne, są dobre kontynuacje, ale na mnie o wiele silnie oddziaływają pojedyncze strzały.

    Filmy wielkie, ale "jednorazowe." Przykład?

    Kurde, same kontynuacje...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ano właśnie... mnie tam do drugiej części jeszcze się chciało oglądać... a potem? Ileż można? Ale widowiskowe to to jest... trzeba im (znaczy twórcom) przyznać ;)

    Jak było? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ano właśnie. Niby widowisko jest, zrobione sprawnie, ale czegoś brakuje. Właściwie brakuje całkiem sporo i to całkiem istotnych rzeczy.

    Fabuła - marna. Napięcia brak, zwrotów akcji nie ma, postaci, które wydają się kluczowe nagle znikają, by pojawić się jak deus ex machina w finale, nie wiadomo po co.

    Bohaterowie płascy jacyś tacy, zero psychologicznej głębi, zero charakteru. Straszny Czarnobrody nie jest straszny, właściwie nie wiadomo, skąd jego zła sława. Jack Sparrow - to wiadomo, Jack Sparrow. Ale za czwartym razem już nie bawi tak, jak kiedyś.

    Żadnego napięcia między antagonistami. Niby Barbarossa ściga Czarnobrodego, by na nim wywrzeć swą pomstę, ale wrażenie sprawia takie, jakby to robił od niechcenia - żadnych emocji. A przecież zemsta powinna się wiązać z emocjami.

    Bohaterka - też nijaka. Kobieta, która ujarzmiła niegdyś Jacka Sparowwa i o której on sam mówi, że dzika z niej bestia, to po prostu ciepłe kluchy. Poprawnie odegrane, ale bez pasji. A ze pani Cruz potrafi grać z pasją, to wiadomo. Tym razem się nie postarała.

    Nawet z dzikich syren nie wydobyto drapieżności, a potencjał być (atak na szalupę - to mogła być scena wciskająca w fotel; mnie nie wcisnęła).

    Czyli - reasumując - film taki sobie. Technicznie dopracowany, ale jednak mdły i nijaki. Z braku laku można się na nim rozerwać, ale osobiście radzę laku poszukać innego.

    OdpowiedzUsuń
  13. Oj... tak właśnie czułam... przykro mi, że się zawiodłeś i dzięki za przestrogę :)


    P.S. DH :) z tymi sieciówkami to bym raczej doszukiwała się tego co poruszyła Miss Weg... o tym jak to zdarza nam się robić coś na pokaz. A przecież w większości tych sklepów w CH nawet styl się już nie różni... niestety...

    OdpowiedzUsuń
  14. Adnotacja do Twojego komentarza u mnie:

    DH :) no i znowu... ale to takie ryzyko! A zamykane szkoły? I braki w nich miejsc? Ciągle rosnące ceny wszystkiego? A tu może przyjść ochota na lekcje jazdy konnej... lekcje języka chińskiego...itp... wiadomo... dziecko nie musi mieć wszystkiego... ale chciałabym, żeby się rozwijało...

    OdpowiedzUsuń
  15. Desparate,

    rozumiem, w czym rzecz [choć "Piratów" ni jednej części nie widziałam, może kiedyś?]. Ja zaś z przyjemnością poszłam na kontynuację KungFu Pandy, booooo... kochamy Po :) I teksty.

    OdpowiedzUsuń