poniedziałek, 16 maja 2011

Kryminał w kuchni, czyli co jadają detektywi

Gdy się ma sporo obowiązków, w tym domowych, w tym związanych z dziećmi, w tym z nadruchliwymi, trudno się czasem skupić na czytaniu. A że żyć bez czytania też trudno, trzeba czytać rzeczy nie wymagające skupienia. Czyli: filozofów pokrywa kurz, za to rośnie kolekcja kryminałów.
Mogłoby się wydawać, że kryminał to lektura banalna, że błahostka, że sztampowa, że każda książka taka sama. I każdy bohater. Jak policjant – to wiadomo: zgorzkniały, cyniczny, rozwiedziony i chętnie zaglądający do butelki. Jak detektyw, to w prochowcu i z butelką whiskey w szufladzie, albo w staromodnym wydaniu – dżentelmen, dandys i arcymistrz dedukcji. Może to i prawda. Ale nie cała. To tylko część prawdy, do tego mniej istotna. Bo przecież ci wszyscy śledczy poza tym, że śledzą i tropią, to jeszcze żyją własnym życiem, mają swoje zmartwienia, pasje, natręctwa, ulubioną muzykę, spotykają kobiety, zakochują się no i jedzą. I waśnie w przypadku tych wszystkich spraw ujawnia się ich niebanalność. Ot, choćby jedzenie właśnie.
Zjedli spaghetti alla putanesca, które przyrządziła Kasia. Alla putanesca, czyli „po kurewsku”, jak stwierdziła bez zażenowania. To akurat kolacja komisarza Adama Nowaka, bohatera Przystanku Śmierć autorstwa Tomasza Konatkowskiego. Nie kryję, że się zainteresowałem, bo o podobnej potrawie wcześniej nie słyszałem. Sprawdziłem – jest. Znalazłem dokładny przepis i ciekawą historię związaną z nazwą. Puttana to włoskie słowo oznaczające kobiety lekkich obyczajów. Wspomniany makaron był podobno firmowym daniem pań pracujących w domach rozkoszy. Albo rozpusty. Jedna z wersji historii mówi, że świeżo przyrządzona pasta była wystawiana na okienny parapet, żeby zapach zachęcał potencjalnych klientów do odwiedzin. Przyznam, że zapach jest zachęcający. W drugiej wersji opowieści nazwa wzięła się stąd, że spaghetti alla putanesca jest daniem na tyle prostym i szybkim w przygotowaniu, że zapracowane niewiasty mogły ją sobie przyrządzać i posilać się w przerwie między wizytami klientów. Tak czy inaczej – spaghetti jest, że się tak wyrażę, grzechu warte. Nawet anchovis się pięknie komponują z pozostałymi składnikami, a to do niedawna uważałem za rzecz prawie niemożliwą.
Skoro współcześni polscy gliniarze zajadają się takimi rarytasami, to co dopiero przedstawiciele narodów słynących z wyrafinowanej kuchni! Bohater książek Jeana-Claude Izzo, Fabio Montale na przykład, to wielbiciel dobrych trunków i śródziemnomorskiej kuchni. Pastis i kémia – czarne i zielone oliwki, korniszony i wszelkiego rodzaju warzywa gotowane w occie – stanowiły część marsylskiej sztuki życia, opowiada. Gotowanie i jedzenie jest dla Montale bez wątpienia ważną częścią życia, a i formą sztuki. Ale czy można się dziwić komuś, kto ma na przykład okazję jadać takie cuda, jak bouillabaisse Celesty (która) należała do najlepszych w całej Marsylii. Cała masa rozmaitych ryb, wyłącznie tych, co żyją w skałach. Do tego kilka krabów i od wielkiego dzwony langusta. (…) Do tej zupy trzeba co najmniej siedmiu, ośmiu osób. Żeby było jej dużo i żeby wrzucić do środka możliwie najwięcej gatunków ryb. Toteż jadło się ją zawsze w gronie przyjaciół i  znawców.
Fabio Montale to znawca uroków życia. Koneser dobrego jedzenia, dobrej literatury, jazzu i lokalnych alkoholi. Z podobnym znawstwem i precyzją do kwestii kulinarnych podchodził Eberhart Mock. Kuchnia już inna, bo wrocławska (a właściwie kuchnia niemieckiego, przedwojennego Breslau), zdecydowanie nie śródziemnomorska, ale dbałość o szczegóły podobna. Gość najpierw dostał w dzbanku kawę i śmietankę w mleczniku. (…)  Na stole pojawiły się kolejne potrawy. Najpierw lekko czerstwe bułki i kula masła przystrojona pietruszką. Potem jajecznica rozłożona równomiernie na grubych plastrach przysmażonego boczku. Na niewielkiej salaterce przybyły śledzie marynowane, chrzan, ogórki kiszone, a potem wjechały dwa podłużne półmiski, na których zjawiły się rolki szynki i piętrzyły kulki wątrobianki z pietruszką. Na drugim z nich ułożono również piramidę z polskich kiełbasek na gorąco i suchych knackwurstów. Mock był wirtuozem smaku… iście królewskie, trzeba przyznać, śniadanie, zwieńczone dwiema stopkami żytniej wódki. Mock zjadł je sam w pustym lokalu. Bez żony, bez przyjaciół. Taki już czasem los detektywa – jest się w tej robocie samotnym.
Ale nie zawsze. Ci, którzy potrafią docenić dobre jedzenie, cenią sobie często również dobre towarzystwo. Choć może to kwestia kultury. Celebrowanie posiłków z przyjaciółmi, to chyba jednak domena południowców. Mario Conde, policjant z Hawany, najbardziej lubi jeść z przyjacielem posiłki gotowane przez jego matkę. Ta z kolei wie, jak zatrzymać panów przy stole. Słuchaj uważnie – mówi – malangas, które przyniosłeś, ugotowałam z sosem i dodałam sporo czosnku i gorzkich pomarańczy; befsztyki z wieprzowiny, które zostały z wczoraj, wyobraź sobie, że są pięknie sprawione w marynacie i wyjdzie po dwa na łeb; czarna fasola, mięciutka, tak jak lubicie, bo się pięknie gotuje i zaraz doleję kapinkę argentyńskiej oliwy, co ją kupiłam w sklepiku; ryż już zdjęłam z ognia, dodam też czosnku, tak jak ci radził ten kolega z Nikaragui… nie da się ukryć, że poezja.
Śniadaniu Mocka nie dałbym rady, poza tym mi, w przeciwieństwie do pana radcy kryminalnego, nie wypada pójść do pracy po żytniówce. Ale od samego czytania robię się głodny. I proszę, co za odkrycie przy okazji: kryminał, to nie tylko rozrywka przednia, ale i źródło kulinarnych inspiracji. Spaghetti alla putanesca wypróbowałem, wyszło rewelacyjne. Może teraz pora na kraby i langusty?

5 komentarzy:

  1. :) kochany :) jaka butelka? Jaki prochowiec! Spójrz tylko na mojego Kochanka numer Dwa (zaraz po Harrym Potterze) czyli na detektywa Monka :) Wyliczone, idealne wszelkiego rodzaju pokarmy :) wszystko równo pokrojone i podane na talerzu, byle tylko się nie dotykało...

    Ale na makaron to mi smaka narobiłeś... ja kocham makaron... :) mniam!

    P.S. No i cóż za refleks! Jestem pod wrażeniem i dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No fakt - jest jeszcze Monk. Nie znam za bardzo, więc trudno mi się wypowiadać. Ale rozumiem niechęć do stykania się jedzenia na talerzu. A już najgorzej, jak buraczki wpadną na ziemniaki (choć to chyba takie polskie połączenie - nie wiem, czy Monk miewa taki problem). Wygląda to wtedy, jakby coś wpadło pod samochód.

    A makaron polecam - i radzę dobrze przyprawić (znaczy na ostro), bo w łagodnej wersji traci charakter. Dużo czosnki, dużo papryczki. Palce lizać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez Ciebie o 12 w nocy musiałam pójść i zrobić sobie spaghetti! Najgorsze jest jednak to, że wszystkich obudził zapach i zażądano kolejnej kolacji ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie to już nie hamburger czy pączek z amerykańskich "kulinariów"!

    Ja bym dodała do listy komisarza Guido Brunetti z książek Donny Leon. Bosze, co on tam zajada..... mniaaaaammmmmmm........ I wszystko tam tak po ludzku, przerwa na lunch, pyszny domowy obiad i sjesta.... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale się głodny zrobiłem....aż strach czytać kryminały :)

    OdpowiedzUsuń