piątek, 13 maja 2011

Dziś pójdziemy na nowy koncert

Juwenalia. Kiedyś oczekiwane święto. Trzy, albo i czterodniowe bachanalia. Przebieranki, muzyka, pierwsza opalenizna, ostatni oddech przed sesją i morze piwa. Dziś – echo dobiegające zza lasu na nasze spokojne osiedle – pogłos i świadomość, że się tam bawią. Ale przez chwilę i ja uczestniczyłem. I co więcej! Po raz pierwszy zabrałem na koncert Chłopaków.
Czasy się zmieniły. Może przemawia przeze mnie sentymentalizm, może zabrzmię, jak jakiś kombatant rozprawiający o starych karabinach i głoszący, że „kiedy my byliśmy młodzi, to dopiero…! Teraz za to, to nie bardzo”, ale coś tu jest na rzeczy. Za moich czasów (o – znowu, to chyba taka figura stylistyczna: kombatantyzm) scenę ustawiano nad Wisłą, wokół trawka, tu i ówdzie parasole: stoiska z piwem i kiełbachą z grilla. A oprócz tego porozkładane kocyki, większe i mniejsze pikniki, rozpalone prywatne grille, przechadzający się z wolna, weseli zbieracze puszek taszczący swoje wypchane worki – obławiali się w te dni, oj obławiali. No i wracający z najbliższych nocnych sklepów, ekspediowani przez poszczególne grupy donosiciele pełnych puszek i butelek. Generalnie sielanka. Wieczorkiem wszyscy, a przynajmniej większość kierowała się pod scenę, najdzielniejsi wzbijali tumany kurzu w dzikim tańcu, co chwilę ktoś niesiony na rękach tłumu przelatywał przez barierkę i szczerząc się do ludu był wyprowadzany przez ochroniarzy.
A dziś… na teren imprezy weszliśmy przez ciasną bramkę. Gdybym nie pchał wózka jedną ręką, a drugą nie trzymał za rączkę Gucia, pewnie nie uniknął bym kontroli. Czy aby nie wnoszę jakiejś kontrabandy? Już panowie z ochrony by to sprawdzili. Raczej nie udało by się przejść z plecakiem wyładowanym puszkami z dyskontu (w myśl zasady, że tanie piwo jest dobre, bo jest dobre i tanie), o grillu nie wspominając. Impreza została przeniesiona znad Wisły na teren uniwersytetu. Trawkę zastąpiła brukowa kostka. Parasole z piwem owszem, są. Tyle tylko, że skupione w jednej części placu, wygrodzone. Na środku strefy parasoli stoi kasa, w której kupuje się bony. Pod parasolem nie można płacić gotówką – piwo jest na kartki. Nie wiem, czemu to ma służyć – juwenalia nie zamienią się przez to w Open’er Festiwal, za to już na pewno nie będą bachanaliami – te się kłócą z ideą nadzoru i odgórnej kontroli. Oczywiście jak się już bon wymieni na puszkę albo plastikowy kubek z czarnym Specjalem, to nie można wyjść poza ogrodzenie. Konsumpcja w klateczce. Przy stoliku, nie na trawce. Normalnie masowa impreza pełną nowoczesną gębą. To, że puszki nie można zabrać pod scenę da się w sumie wytłumaczyć – chwilami człowiek ma ochotę rzucić w wykonawcę. To chyba kwestia zmiany gustów wśród gawiedzi, przepraszam, Braci Studenckiej. W każdym razie wieczór, kiedy można usłyszeć z jednej sceny Hey (zupełnie bez elektroniki!) a później Dżem, i mieć w perspektywie Pidżamę Porno nazajutrz, to tylko wspomnienie (bo już nawet nie realne marzenie). Do tego kolejne kapele zapowiadają panowie prowadzący, których ambicją jest dorównać prezenterom z MTV. Albo Vivy Polska. O gustach się, oczywiście nie dyskutuje.
Przynajmniej młodzież nie mająca świadomości istnienia dawnych, lepszych czasów dobrze się bawiła. Chłopaki po przyzwyczajeniu się do hałasu (który ich na początku trochę wystraszył) wyciągnęli mnie pod samiutką scenę, Tutu próbował się nawet przebić przez barierkę, ale pręciki zbyt gęsto były rozmieszczone, więc nie dał rady. Młodzież starsza, ta studencka, nie jest chyba tak żwawa jak kiedyś, więc mogliśmy się w spokoju przechadzać między zblazowanymi pannami w balerinkch i smętnymi młodzieńcami w adidasach, bez strachu, że nas ktoś stratuje albo trąci glanem. Bo też trudno tratować stojąc.
W sumie miło. Ale i nie miło. Miło, bo wprowadzanie Chłopaków w sprawy dla mnie fascynujące i patrzenie, jak się nimi cieszą, to przyjemność, która się z niczym nie da porównać. A nie miło? Bo jeśli tendencja się utrzyma, to Chłopaki na własnych juwenaliach będą mogli pewnie kupić tylko wódkę z Red Bullem (albo samego Red Bulla), wypić ją przez słomkę siedząc na jakimś plastikowym krzesełku. A „przygrywać” im będzie DJ. A ich dziewczyny też będą siedzieć nie kłaniając się bogom, bo jak śpiewał Grabarz  na wysokich obcasach nie można tańczyć pogo.
A może tak jednak nie będzie. Miejmy nadzieję, bo to dość czarna wizja. Tak czy inaczej – dziś pójdziemy na nowy koncert, jak powiedział Guć. A co, niech się Chłopaki uczą dobrych, mimo wszystko, obyczajów. Ciągle tam jeszcze można usłyszeć gitary, więc jest nadzieja.

7 komentarzy:

  1. Będzie dobrze :) Wierzę w naszą młodzież. Będąc rok rocznie na "Przystanku Woodstock" mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że "Punk's not dead!!!". A piszę to kobieta, która również spędzała juwenalia z browarkiem w ręku i Grabażem na scenie :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również mam nadzieję, że tradycja bachanaliowych juwenaliów z pełnym luzem nie zaniknie. A muza? No cóż... tu spuśćmy zasłonę miłosierdzia, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  3. aleś mi przypomniał. 15 lat temu Wrocław, Pudelsi ( nawaleni) Kazik, pierwsza milość ...
    ehh

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie... A dziś ochrony więcej niż muzyków. Jedno szczęście, że jak się wchodzi z wózkiem, to jest możliwość przemycenia browara :-)

    A wczoraj, na nowym koncercie moi Synkowie szaleli pod sceną na metalowej (jednak się zdarzyło!) kapeli. Dumny byłem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak wiesz DH bywam bardzo często na koncertach rockowych i muszę Ci powiedzieć, że tam gdzie trzeba coś zapłacić (i mimo, że ceny są momentami niebotyczne) są osoby, które na prawdę mają rock'n'roll w sercu. Jest fala, jest czasem nawet pogo, jest głośny śpiew z artystą. Czuć ten klimat! No cóż, imprezy masowe mają to do siebie, że może przyjść na nie każdy, niezależnie od tego czy zna jakikolwiek kawałek grającego zespołu..

    OdpowiedzUsuń
  6. Inne czasy, Desperate, po prostu inne czasy......

    OdpowiedzUsuń