piątek, 18 lutego 2011

Mój prywatny soundtrack


W 1951 roku, w lutym, po raz pierwszy użyto nazwy Rock’n’Roll dla określenia rodzącej się właśnie muzyki. Uproszczona, oparta na kilku gitarowych akordach, przyspieszona wersja bluesowego utworu legła u podstaw nowej epoki.
Moje życie ma określoną ścieżkę dźwiękową. Zmieniała się ona i była różna na różnych etapach, ale zasadniczo – była rockowa. Pamiętam pierwsze  świadomie odebrane dźwięki gitar i perkusji. Było lato, przyjechali do nas moi starsi kuzyni. Na półce znaleźli dwie winylowe płyty Perfectu. Widziałem te płyty wcześniej, stały obok tych, których ja słuchałem – z bajkami. Nie włączałem ich jednak nigdy. Moi rodzice raczej muzyki nie słuchali. Perfect został po jeszcze starszym kuzynie, który pomieszkiwał u nas kiedyś – tak dawno, że w ogóle tego nie pamiętam. Po kilku dniach znałem na pamięć obydwa albumy i miałem swoje ulubione piosenki. Setka zielonych ludków zeszła na ląd/ A ich dowódca wrzasnął na cały głos:/ Hej, co za hałas…! – śpiewał Grzegorz Markowski a ja razem z nim. Ten hałas towarzyszy mi nieprzerwanie od tamtych wakacji.
W liceum wpadła mi w ręce koncertowy album Pearl Jamu Live on Two Legs. Poraził mnie. Słuchałem w kółko kasety, nie rozstawałem się z nią. Miałem wtedy walkmana. Drogę do i ze szkoły wyznaczały mi kolejne piosenki. Wiedziałem gdzie będę, kiedy zabrzmi kolejny utwór. Słyszałem jego pierwsze dźwięki zanim jeszcze się rozpoczął. Chodziłem tak sobie i podśpiewywałem pod nosem. Do dziś tak robię – chodzę i podśpiewuję, gwiżdżę riffy, nucę solówki,  czasem też podryguję – to jest nie do opanowania.
Dziś brnąłem przez śniegi do pracy a z słuchawek płynął głos Eddiego Vedera. Głos nagrany na koncercie. Byłem na nim. Słyszałem na własne uszy, widziałem na własne oczy, własne gardło sobie zdarłem krzycząc It’s evolution, baby!– gdzieś tam, na płycie słychać może i mnie. Kiedy kończy się czwarty utwór, Hail, Hail, Eddie wita się z publicznością. Cześć! – mówi. Dziś jest pierwsza dzień festiwalu, dziękujema za zaproszenia! Publiczność szaleje, ja też szalałem. Oczywiścia mój polski nie jest najlepsza (zbytnia skromność – moim zdaniem polski Eddiego nie był gorszy, niż polsko-deutsch w wykonaniu papieża), więc propostu będziema grać! I zagrali. Nie mogę się nie uśmiechać, kiedy słucham dziś tej płyty. Śnieg dookoła i mróz, a do mnie wraca lato. Aż się ciepło robi gdzieś tam w środku. To jest właśnie siła rocka – ściska za serce i wyzwala niesamowite emocje.
Rock’n’Roll music is my religion – śpiewa na najnowszej płycie Motorhead Lemmy Kilmister. Z rockiem trochę tak właśnie jest, przynajmniej w moim przypadku: jest sposobem na łagodzenie różnych złych rzeczy, jest źródłem radości, może być źródłem katharsis, czasem jest tym, czym było opium w czasach Marksa – remedium na różne bolączki. Jest więc trochę jak religia.
Perfect do dziś kojarzy mi się z wakacjami. Niedługo po nim poznałem Sisters Of Mercy. Nie wiem, co takiego zrobił Andrew Eldritch, że tak ujął dwunastoletniego mnie swoją ponurą muzyką, ale zrobił to skutecznie. Ścieżką dźwiękową moich lat licealnych była mieszanka raczej radosnego punka (słuchałem wtedy Offspring, stawiałem sobie włosy na żel i nosiłem bluzę z motywem z okładki płyty Smash oraz kupiłem sobie pierwsze glany) i grunge’u w wykonaniu Nirvany i Pearl Jamu. Pojawiła się Metallica. Gdy dziś słyszę kawałki z Re Load, przypominam sobie wygłupy na klasowym biwaku pod koniec pierwszej klasy. Jacy my byliśmy wtedy beztroscy, radośni i dziecinni. Kiedy nie brały ryby, zorganizowaliśmy zawody w łowieniu wodorostów. Może gdybyśmy wyłączyli muzykę, ryby by się pojawiły. Tylko po co było przerywać śpiewanie Jamesowi Hetfieldowi? Kiedyś pożyczyłem od koleżanki kasetę z albumem My Own Prison zespołu Creed. Słuchałem jej oczywiście w kółko. Była zima, śnieg i plucha. Creed jest od tamtej pory świetnym towarzyszem zimowych spacerów – zimowo mi się kojarzy.
Później pojawili się w moim życiu Zeppelini i wielka miłość – The Doors. Od punka ze słonecznej Kalifornii przeszedłem do rodzimych Zielonych Żabek, TZN Xenny, Deutera, Analogsów. Doorsi wprowadzają specyficzny nastrój – nie zawsze ma się na niego ochotę. Przy Zeppelinach dobrze się czyta. Punk rozładowuje złość. Pisać można, gdy z głośników słychać King Crimson, albo Type O Negative. Kiedy na imprezie (teraz to już się praktycznie nie zdarza) poleci System Of A Down albo Pantera – bankowo będzie mnie następnego dnia bolał kark. W samochodzie sprawdza się wszystko, co można zaśpiewać razem z wokalistą. W aucie muzyka w ogóle działa dziwnie – przy Fuel Metalliki na przykład, na prawą nogę dużo silniej działa grawitacja. A na długą trasę – Steppenwolf. Ja wiem, że VW  Golf, do tego w wersji kombi, to nie Harley Davidson, ale gdy słyszę Born to be wild, czuję się jak prawdziwy swobodny jeździec.
Piosenka, a właściwie dobry gitarowy numer, jest dobra na wszystko. Co tu jeszcze powiedzieć? Propostu, oczywiścia grajcie. I niech będzie głośno!

8 komentarzy:

  1. Drogi DH!
    Perfect, Pearl Jam, Off spring, Mettalica, Led Zeppelin, The Doors, ZZ, Analogs, Nirvana, SOAD, Pantera.. Zwariowałam :-) Lubię Cię jeszcze bardziej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pearl Jam i Doors - u mnie to grzechy młodości...

    katuję się PJ Harvey ostatnio.

    (Gdzie ona była jak szukałem żony?)

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja do tego zestawu dodaje od siebie Petera Gabriela. Dla mnie to artysta absolutny! Towarzyszy mi praktycznie wszędzie. W każdym odtwarzaczu coś tam jego się znajduje.
    No i jeszcze na deser trochę Rammsteina...
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym jeszcze na fali Sisters of Mercy dodała The Cure ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie słuchałem nigdy The Cure, Petera Gabriela też nie za bardzo, Rammstein - wpadają w ucho niektóre kawałki, ale tylko niektóre. To chyba tak działa, że każdemu co innego w duszy gra. Odkrywa się nowe rzeczy, ale sentyment do tych, na których się wychowało, z którymi się dorosło - zostaje. Tak jest przynajmniej w moim przypadku.

    OdpowiedzUsuń
  6. A dla zabawy: Z lewej strony scenek czeka "Słoneczne wyróżnienie" :)

    OdpowiedzUsuń
  7. U2 for ever ;) oraz The Cure i Depeche Mode od czasu do czasu. Polskiego rocka tatko uczył mnie słuchać, z powodzeniem. Ale i tak U2 for ever ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie o to chodzi - żeby o czymś powiedzieć: for ever!

    OdpowiedzUsuń