wtorek, 22 lutego 2011

Minimalizm, maksymalizm

Gdy się wygrzewał na słońcu w Kraneionie, stanął przy nim król Aleksander i powiedział: „Proś mię o co chcesz!” – Na co Diogenes: „Nie zasłaniaj mi słońca”.
Diogenes Laertios
Żywoty i poglądy słynnych filozofów

Mam swoje ulubione buty, w których chodzę od kilku lat. Chodzę w nich przez większą część roku. Nie wyglądają już na nowe. Skóra zaczęła pękać. Podeszwy się wytarły, więc buty straciły przyczepność, co dotkliwie (a ze dwa razy nawet boleśnie) odczuwam zimą, na śniegu i lodzie. Poza tą ulubioną parą, mam jeszcze buty bardziej wiosenno-letnie. I trampki. I buty, które zakładam do garnituru, czyli na naprawdę szczególne okazje. One się praktycznie nie liczą, są swego rodzaju koniecznością. Dlaczego piszę o butach? Bo to świetny przykład na to, o czym chciałbym opowiedzieć.
Gdybym butów miał więcej, prawdopodobnie w któryś bym nie chodził. Albo chodził rzadko. Albo zastanawiał się, które lepiej założyć w danej sytuacji. Posiadanie większej ilości par butów nie ma dla mnie absolutnie sensu. Byłoby źródłem komplikacji.
W kwestii butów jestem radykalny i przestrzegam zasady mówiącej, że nie warto mnożyć bytów (więc i butów) ponad miarę. W innych kwestiach bark mi czasem konsekwencji. To z kolei prowadzi czasem do sytuacji dowodzących, że mam rację w przypadku butów i że zasadę, którą do nich stosuję, warto byłoby rozciągnąć na inne sfery.
Posiadanie rzeczy to zdradliwa sprawa. Jest granica za którą, gdy ją przekroczymy, sytuacja się odwraca i to rzeczy zaczynają nas posiadać i nami rządzić. Gdybym posiadał więcej par butów, zaprzątałyby one moje myśli, zastanawiałbym się nam wyborem odpowiedniej pary na daną okazję. Musiałbym zorganizować przestrzeń tak, by pomieściły się w niej wszystkie moje buty. Zakup kolejnej pary butów zmusiłby mnie do szeregu działań, których teraz nie muszę podejmować.
Można nie mieć telewizora i całkiem dobrze sobie bez niego żyć. Gdy się go kupi – trzeba go gdzieś ustawić. Albo powiesić. Trzeba kupić szafkę, stolik lub wieszak. Zainwestować w antenę lub podłączyć kabel. Opłacać abonament. Dokupić odtwarzacz DVD, bo dobrze czasem coś fajnego obejrzeć, gdy w telewizji akurat same nudy. A to się często zdarza, że nudy, choć niby dostępnych mamy kilkaset kanałów. Jeden zakup pociąga konieczność dokonania kolejnego. Spirala się nakręca.
Która z Pań nie myśli czasem: nie mam co na siebie włożyć!, który pan tego czasem z ust swojej Pani nie słyszy? Gdy ja słyszę i gdy jednocześnie patrzę na swoją żonę stojącą przed wypełnioną po brzegi szafą, myślę sobie, że… chyba się trochę zapętliliśmy.
Może by tak zrobić porządek? Wywalić połowę zawartości szafy, albo i dwie trzecie? Co tak naprawdę jest nam potrzebne? I do czego jest nam potrzebne, skoro w praktyce – i tak mamy za mało? I jak to możliwe, że mamy za mało rzeczy, przy takiej masie rzeczy, które mamy?
Zrobiliśmy wielki porządek w pokoju Chłopaków. Choć Gucio jest z nami od niespełna trzech lat a Tytus jeszcze krócej, kolekcja posiadanych przez nich przedmiotów, jest całkiem pokaźna. W ich pokoju nie ma się jak ruszyć, by na coś nie wpaść (lub by coś nie wpadło na nas), o coś się nie potknąć, na coś nie nadepnąć. A Chłopaki – i tu pojawia się paradoks – nie mają się czym bawić. Budują dom z poduszek zdjętych z  kanapy, czasem zniosą do niego łyżki wykradzione z kuchni. Po co to morze, ten ocean zabawek? Po co przyzwyczajanie, że wokół musi być dużo przedmiotów?
Robiąc wielki porządek wywaliliśmy niekompletne klocki, które Chłopaki odziedziczyli po starszym kuzynie (wraz z ich niekompletnością) i chyba nigdy się nimi nie bawili. Samochody będące owocem chińskiej myśli technologicznej, które rozpadły się pięć minut po wyjęciu z opakowania. Coś, co pękło i trudno było to zidentyfikować. W pokoju pojawiła się przestrzeń. I Chłopaki cieszą się przestrzenią chyba dużo bardziej, niż cieszyli się wcześniej zabawkami. Dalej budują dom z poduszek, ale teraz mogą po nim skakać z rozbiegu. I to jest dopiero zabawa!
Arystoteles twierdził, że przyroda nie znosi próżni. Może to i prawda, ale prawdą jest też, że nadmiaru nie znosi w równym, albo i większym stopniu. W przyrodzie nadmiar nie może powstać i skumulować się w jakimś miejscu. Od razu wybucha, coś rozsadza, wylewa się, wycieka, ulatnia się i ulatuje – dąży do tego, by się rozładować zniknąć. Kultura niestety nadmiar hołubi. My, twórcy kultury, kiedyś go polubiliśmy, pozwoliliśmy mu powstać i trwać. Przegapiliśmy moment, w którym się on usamodzielnił, zyskał umiejętność namnażania bez naszej kontroli i powoli – przejął władzę.
Może zamiast myśleć o niezbędnym minimum, jako o synonimie doskwierającego niedostatku, powinniśmy zacząć myśleć o przyjemnym minimum, które stwarza wolną przestrzeń na inne sprawy? Może powinniśmy zminimalizować wokół siebie ilość tego wszystkiego, co nie jest nam naprawdę potrzebne? Zafundować sobie takie zwycięstwo ducha nad materią w myśl zasad minimalizmu. Może będziemy sobie wtedy mogli poskakać z rozbiegu. To dopiero będzie zabawa!

13 komentarzy:

  1. Zdecydowanie co za dużo to nie zdrowo. Tak samo jak masz za dużo opcji do wyboru to możesz łatwo się pogubić. Niczym biedny osiołek.
    Ja zdecydowanie kieruję się zasadą minimalizmu. Każdy kto znajdzie się w mojej przestrzeni prywatnej, aka. mój pokój, jest trochę zniesmaczony pustką jaka się w nim znajduje. Mówią, że przenika ich chłód. Nie mam żadnych pamiątek, obrazków czy kwiatków (miałem jednego, którego naprawdę miłowałem, ale mnie opuścił i teraz mam awersję). Nie lubię trzymać niczego co nie ma zastosowania praktycznego. Chwały ani uznania wśród ludzi jednak mi to nie przynosi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny post! Na prawdę. Również niedawno nad tym myślałam. Ja, mimo iż kobieta - dzięki Bogu - nie mam słabości do butów, ale może to z racji tego iż mój rozmiar to 35 i niewiele par mogę dopasować, jednak faktycznie często mam problem z doborem garderoby. I w gruncie rzeczy niby szafa wypchana po brzegi, a jednak zazwyczaj tak czy inaczej po godzinie spędzonej na rozważaniu 'co na siebie włożyć', wybieram stare, sprawdzone kompozycje.
    Telewizora w swoim pokoju nie posiadam. W przyszłości, gdy będę miała własne mieszkanie również nie zamierzam go kupować. Nie czuję takiej potrzeby.. Wiadomości sprawdzam w necie, a kablówka to moim zdaniem zło. Zwłaszcza przymus wykupowania ogromnego pakietu kanałów, choć tak na prawdę korzystasz z kilku.
    Podsumowując - nie jestem i nigdy nie chcę stać się zniewolona przez rzeczy. Należę do typu człowieka, który większą wagę przykłada do wrażeń dlatego planuję przepuścić majątek na podróżowanie! :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tak! Podpisuję się pod tym obiema rękami, zawsze nadmierne gromadzenie rzeczy mnie zastanawiało. Czasami mam takie momenty, że wydaje mi się, że powinienem coś tam mieć, a mnie na to akurat nie stać i zaczyna mnie to frustrować trochę, ale zazwyczaj dość szybko tłumaczę sobie, że nie ma takiej konieczności. Dlatego w mojej szafie w dalszym ciągu wisi w sumie jeden sensowny garnitur:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, tak, zgadzam się! I sama usilnie staram się ostatnio, by oczyścić przestrzeń wokół siebie... Jakże jest pięknie, by patrzę opustoszałe i przebrane szafy, szafki, szafeczki i półeczki... :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wpis godny filozofa - nie dyplomowanego, ale prawdziwego (bo te sprawy nie zawsze idą w parze). Człowiekowi tak naprawdę niewiele (w wymiarze materialnym) potrzeba do szczęścia. Kto o tym wie - już zyskał kilka kroków na rozbieg. :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam, pierwszy raz tu trafilam. I od razu taki fajny post! nadchodzaca wiosna z pewnoscia zainspiruje wiele istot do przyjemnego minimalizmu. Jako kobieta mam 4-5 par butow :/ i bardzo malo ubran - mam nawet kilka wolnych polek w szafie. co nie znaczy ze sa to jakies znoszone wybrakowane szmaty. po prostu minimalizm. niestety, swiat mnie nie rozumie :) i ciagle namawia do zakupow... albo kupuja cos... ehh. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam nowych czytelników, dziękuję za miłe słowo.
    Zapraszam do dalszej lektury - mam nadzieję, że będzie dla Was ciekawa.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam kilka swoich ulubionych rzeczy, które organizują mi przestrzeń. Z racji miłości do muzyki i xiążek to sprzęt grający i regały. Może jeszcze pióro i fajka.
    A poza tym, no cóż naprawdę niewiele potrzeba. Ideę "przyjemnego minimum" (którą nawiasem mówiąc, perfekcyjnie nazwałeś)staram się realizować w życiu codziennym. I dobrze mi z tym!

    OdpowiedzUsuń
  9. Konsument je aby jeść, konsument...., Coś w tym starym tekscie Kazika jest i chyba coraz więcej z nas dostrzega to samo. Posiadanie może zniewolić. Fajny wpis. Zajrze jeszcze

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo lubię ten kawałek - taki punk not dead. I zapraszam, zapraszam :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo często mam chęć wywalić co najmniej połowę rzeczy, które przesłaniają mi to, co tak naprawdę mam, czyli przestrzeń.
    Ale pozbycie się niektórych rzeczy jest ponad moje siły - głównie z powodu braku czasu na sprzątanie tych wszystkich rzeczy. Kiedy tylko uprzątnę jedno miejsce, natychmiast wobec niego inne wydaje się strasznie zabałaganione i trzeba też sprzątnąć.
    Mam podobne spostrzeżenia: rzeczy w nadmiarze przejmują nad nami posiadanie i to jest największe zagrożenie, które ze sobą niosą. :)
    Pozdrawiam, cieszę się, że tu trafiłam, bo mi się u Ciebie podoba! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. iw - pozdrawiam i ja, zapraszam ponownie i mam nadzieję, że nadal będzie się podobać :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Czy już pisałem, że świetny wpis?

    pzdr

    OdpowiedzUsuń