Kiedyś mama kupowała mi pączki w ramach drugiego śniadania do szkoły. Nie codzienne, ale czasem kupowała. Pączka, albo drożdżówkę. Drożdżówka mogła być z marmoladą lub bez. Wolałem bez, bo ten marmoladowy placek pośrodku jakoś mi się mało apetyczny wydawał; zawsze siedziały na nim osy i nie wiadomo co robiły, dodając nie wiadomo co od siebie. A pączki, to były po prostu pączki. Sprzedawca mi kiedyś zwrócił uwagę, że pączki też mają marmoladę, tylko że w środku, więc o co mi chodzi z tą drożdżówką? Nie pociągnąłem rozmowy. Gówniarz byłem, to co miałem dyskutować?
Dziś podszedłem do stoiska z pączkami – po pączka, po prostu. Patrzę, a tu pączków cała masa, i to nie w sensie, że pączków dużo, ale że dużo rodzajów! Pączek z wiśnią. Pączek z pomarańczową skórką. Z adwokatek, z karmelem, z różą (?), z budyniem, chyba z czymś jeszcze… Zgłupiałem. Za dużo tych pączków. Całe szczęście, pośród tych wszystkich stosików ułożonych z przeróżnej maści i treści pączków wypatrzyłem taki, który opatrzono tabliczką ze zbawczym napisem „Pączek Zwykły”.
Dwa pączki poproszę. Zwykłe.
Za dużo wszystkiego dookoła – macie czasami takie wrażenie? Że kiedyś było prościej, bo było mniej rzeczy? I że te rzeczy były jakieś takie fajniejsze, kiedy się już je miało? Dziś pod ilością i dostępnością zniknął cały urok.
Przeczytałem niedawno, że firma Sony przestaje produkować Walkmany. Po pierwsze zdziwiłem się, że jeszcze je produkowała, po drugie naszła mnie refleksja i wspomnienia – taka mała fala sentymentu.
Zajeździłem w swoim życiu trzy czy cztery Walkmany. Byłem i ciągle jestem uzależniony od słuchania muzyki. Dziś jestem posiadaczem małego, zgrabnego odtwarzacza MP3. Ale to od stosunkowo niedawna, od jakiś czterech, może pięciu lat. Możecie wierzyć lub nie, ale przerzuciłem się na niego bezpośrednio z walkmana. Jakoś mnie ominęły płyty kompaktowe, głównie z przyczyn ekonomicznych. Tak, mieliśmy już dwudziesty pierwszy wiek, a ja jeszcze biegałem z kieszenią wypchaną sporawym (z dzisiejszego punktu widzenia) pudłem i torbą, w której zawsze zalegały kasety na zmianę. Piękne to były czasy. I specyficzne się z nimi wiązały przeżycia.
Były takie mniej przyjemne, jak na przykład związane z tym, że sprzęt odmawiał posłuszeństwa na mrozie. Nie wiem, z czego wynikał ten problem, ale kiedy było zimno, silniczek zwalniał i taśma w złym tempie się przesuwała, głos wokalisty się obniżał, stawał się zawodzący, gitary fałszowały… Podobne wrażenia miało się, gdy zaczynały wyczerpywać się baterie. Pamiętam te frustracje, kiedy mnie czekała droga do akademika, po ciemku, po nocy, często i grubo po północy, przez śniegi, zaspy i pod wiatr, a tu nagle mróz – mimo, że sam w sobie męczący – odmawiał mi jeszcze łaski wspomagania się w walce z nim towarzystwem i kojącym głosem Jima Morrisona.
A jaki był dramat, kiedy magnetofon wciągnął taśmę! Groza, jak mawiał w Czasie apokalipsy pułkownik Kurtz. Ale piękne to były czasy i szkoda, że odchodzą.
Miałem pokaźną kolekcję kaset. Mam nadal – leżą w pudle i czekają. Mam nadzieję, że się jeszcze może doczekają swojego renesansu. Mam kasety oryginalne, mam też przegrywane. Jaki to był radosny proceder, to małe piractwo! I każda nowa zdobycz była źródłem radości, była przeżyciem, była słuchana do znudzenia, aż każdy dźwięk zadomowił się gdzieś tam, we włóknach pamięci. Do dziś znam na pamięć te wszystkie Nirvany, Pearl Jamy, Metalliki, Doorsów… To było inne obcowanie z muzyką. Muzyka była wyjątkowa, dawała się poznać, chciało się ją poznać – dogłębnie, jak najdokładniej. Dziś mamy epokę nadmiaru. Zdobyć MP3-kę jest o niebo łatwiej, niż kiedyś kasetę. Plik można sobie wrzucić w okno wirtualnego odtwarzacza, można przeskoczyć do kolejnej piosenki, można szybciutko przelecieć album, jeśli to jakaś nieznana nowość sprawdzić, czy się podoba. Jeśli nie – Delete. Albo niech zalega na dysku.
Kasety słuchało się od początku do końca. Stronę A, później stronę B. Czasem na samym końcu taśmy znajdowała się jakaś niespodzianka, jakoś ukryty bonusowy utworek. Pamiętam zaskoczenie i radość, kiedy kilka ładnych minut po piosence, którą uważałem za ostatnią na płycie Americana grupy Offspring, rozległy się nagle radosne dźwięki, które brzmiały jak odegrane przez meksykańskich mariachi… z punkowymi irokezami pod sombrero.
Dziś wszystkiego jest za dużo. Nie znam już płyt na pamięć, poza tymi, które poznałem kilka lat temu. I może to i dobrze, że mogę poznawać nowe rzeczy z taką łatwością. Tylko, że to jest tak jak z pączkiem: może i dobry jest pączek z różą, ale pączek, który mi mama kupiła do szkoły i tak smakował lepiej. Mimo, że był zwykły.
Masz rację... ja też te zwykłe pączki lubię najbardziej. A walkmany są totalnym oldschoolem dzisiaj ;p kiedyś będą sporo warte ;]
OdpowiedzUsuńByć może. Mój ostatni niestety umarł. Poza tym to nie był Walkman, tylko walkman, bo nie Sony,a chyba Philips. Ale lubiłem go bardzo.
OdpowiedzUsuńMj pierwszy walkman był biały, komunijny, pewexowy - Sanyo. Piekny był! Nie zapomnę go, tak jak nie zapomina sie rejestracji pierwszego auta - KTU 8034 . Żółty maluch i biały walkman, przeszłość widzę w jasnych kolorach;)
OdpowiedzUsuń;) wszystkiego jest za dużo... bo teraz ludzie lubią udawać, że mają wybór. Lubimy tak mówić, żeby sami siebie uspokoić... i żeby nie myśleć o tym jak jesteśmy manipulowani...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam biało, ale ciepło :)
ja pączki jadam rzadko (jak każde słodycze z resztą) a już na pewno NIE jadam pączków w tłusty czwartek (właśnie dlatego, że podobno wypada)..
OdpowiedzUsuńale... smaku jednego pączka nie zapomnę do końca życia. jadałam go prawie codziennie, jak byłam na swoich pierwszych wykopaliskach w Gdańsku. a był to pączek z twarogiem..... to był wyjątek. a jak już mi się pączka zdarzy kupić, to zwykły, najzwyklejszy:]
I tak to właśnie jest - takie niezwykłe wyjątki, to się pamięta. A cała masa jakoś się z pamięci ulatnia - chyba nie ma na nią miejsca.
OdpowiedzUsuńJa już swoje kasety (kasety Żony też, za jej błogosławieństwem) wyrzuciłem. Tu jest relacja z tej dramatycznej chwili
OdpowiedzUsuńhttp://oslofrancja.blogspot.com/2010/11/koniec-sentymentow.html
I tak sobie myślę - chyba bym nie zamienił mojej MP4 na walkmana Sony. Przewijanie ołówkiem, słuchanie radia, gdy baterie nie pozwalały normalnie słuchać kasety, ciężki bryłowaty plastik w kieszeni...
Sentyment został, ale to już tylko mitologia. Nic więcej.
A Pearl Jamu słuchać już nie mogę - za dużo tego miałem w liceum.
pzdr
Ja tam chyba jestem sentymentalny po prostu. Przewijanie ołówkiem... To chyba 'doświadczenie pokoleniowe'.
OdpowiedzUsuńA miłość do kapel z liceum to mi chyba nigdy nie umrze. W tym roku spełniłem marzenia - Pearl Jam i Metallica na żywo. Ciarki przechodziły :-)