Dawno mnie nie było. Byłem zajęty. Dużo spraw na
głowie i absolutny brak głowy do pisania. Sporo się pozmieniało. Jedno na
lepsze, drugie na gorsze a jeszcze inne na po prostu inne. Przemy do przodu.
Znowu będzie o Chłopakach – cóż poradzić. W
kwestii Chłopaków pozmieniało się dużo. Nauczyli się jeździć na rowerze, więcej
nawet – nauczyli się na rowerze nie tylko jeździć, czyli poruszać się do przodu
ruchem mniej lub bardziej jednostajnym, ale opanowali też umiejętność samodzielnego
ruszania z miejsca oraz zatrzymywania się z użyciem hamulców. To ostanie
szczególnie mnie cieszy, bo wcześniej jazda kończyła się często na płocie albo
parkującym pod płotem samochodzie. Trochę mnie to stresowało.
Gucio poszedł do szkoły a Tytus do zerówki. To
kolejna zmiana, poważniejsza nawet, niż ten rower. Guciowi w szkole na
szczęście się podoba. Pani jest fajna,
na lekcjach jest fajnie, w świetlicy
jest również fajnie a na basenie to
nawet bardzo fajnie. Czyli wszystko
fajnie… by było, gdyby nie te zadania domowe. Już w pierwszym tygodniu
września, korzystając ze swojej wiedzy, zawodowego doświadczenia i innych
kompetencji potwierdzonych dyplomami i zaświadczeniami, zdiagnozowałem u Gutka dyslekcję. Wystarczy, że Gucio usiądzie
do biurka, żeby zabrać się za odrabianie lekcji i od razu zachciewa mu się
spać. Napady ziewania są nie do zwalczenia. Głowa zaczyna mu się kiwać – musi
ją podpierać ręką. Oczy same się zamykają. Albo wręcz odwrotnie: nie może
usiedzieć na krześle. Ma do opowiedzenia milion rzeczy, do zrobienia – drugi
milion. Kręci się na wszystkie strony i zajmuje czym popadnie, tylko,
oczywiście, nie odrabianiem lekcji. Dyslekcja
dwubiegunowa, jak nic.
Tytus też miewa czasami coś zadane. Radzi sobie
z wrodzoną sobie fantazją. Ostatnio musiał pokolorować obrazek. Na obrazku była
pani, która trzymała w ręku bukiet kwiatów a jeden kwiatek miała wpięty we
włosy. Tytus zaczął od włosów – pani szybko stała się blondynką. Niestety –
kwiatek we włosach również uzyskał barwę blond. Starałem się wytłumaczyć, że
trzeba starannie, że kwiatek powinien być inny, niż włosy. Jak będziesz kolorował bukiet, to się postaraj – mówię – pokoloruj kwiatki na jakiś ładny kolor.
Tytus się zamyślił. Może sobie przeliczył te kwiatki w bukiecie i wyszło mu, że
za dużo. Wiesz co? – mówi. Te kwiatki to są stokrotki, one muszą być
białe. Nie oparłem się sile argumentu.
Ciekawe, czy nauczyciele docenią kiedyś taką inwencję.
Może docenią, szczególnie panie nauczycielki. Bo
Tytus ma w sobie to coś. Kilka dni
temu, gdy odprowadzałem go do przedszkola… przepraszam, do zerówki, pani
powitała nas słowami: O, mój podrywacz!
Od razu wiedziałem, że nie chodzi o mnie, popatrzyłem więc na syna. Bo jak on się tak uśmiechnie, jak spojrzy w
oczy… - pani rozpływała się w opowieściach. Nie zdziwiłem się, bo nie ona
pierwsza. Tytus podoba się po prostu paniom, w różnym wieku, panie zaś podobają
się jemu. Zmiana wychowawczyni w przedszkolu doskwierała mojemu Tytusowi
szczególnie z jednego powodu: Wolałem
panią Anię. Bo była ładniejsza… no i więcej nam pomagała. To o pomaganiu
dodał po chwili, chyba tylko pro forma.
Tak się złożyło, że synów mam dwóch – dwóch zupełnie
różnych. Gucio jest chudy, taki szczypior, jak ja. Tytus ma zadatki na
wielkiego chłopa. Ja bym tak chciał, lecz już chyba próżne nadzieje. Gutek jest
w ogóle do mnie podobny (ile razy słyszałem ten komentarz, że Gucia to bym się nie wyparł – jakbym miał
taki zamiar…), tyle, że rudy (chociaż dziadek, mój tata twierdzi, że nie rudy,
tylko taki „złocisty” i że on też taki był jak był mały – czyli, tak czy
inaczej, dziedziczy po mieczu). Gucio jest typem marudy, co to wszędzie
znajdzie jakiś problem. Denerwuje mnie to czasem niemiłosiernie, chociaż sam miewam
podobne tendencje. Tytus do wszystkiego podchodzi z większym luzem i jeśli
koniecznie nie musi, to się nie przejmuje. Miło, to ułatwia życie. Gucio marudzi
też przy jedzeniu. To również mnie denerwuje, chociaż powinienem zrozumieć –
sam uznaję, że jeśli ktoś zabiera się za gotowanie, powinien to robić
porządnie, dokładnie i z dbałością o szczegóły – albo sobie odpuścić. Ryb nie
jadam, bo są w nich ości. Nie lubię zbędnych rzeczy w jedzeniu, podobnie jak
Guć, który nie je kiełbasy, odkąd znalazł kiedyś w jednej chrząstkę, czy coś
innego, co nie dało się normalnie pogryźć. Tytus największy problem z jedzeniem
ma taki, że często nie wie, co chciałby zjeść. Kiedy się już dowie – je z
apetytem. No i ma podejście do kobiet, o którym ja mogłem tylko marzyć. Kiedyś,
bo teraz wystarczy mi odpowiednie podejście do jednej kobiety, nad którym
ciągle staram się pracować i które próbuję udoskonalać, mam nadzieję, że z
dobrym skutkiem.
Przydała by się na koniec jakaś puenta. Ale żadna
nie przychodzi mi do głowy. Coś mi się niby w głowie kołacze, teorie o ja realnym i ja idealnym, które pamiętam z zajęć z psychologii – i że Chłopaki
to takie odbicie tych moich ja. Ale może
to zbyt śmiało byłaby wysnuta teoria?
Dobrze, że się pojawiłeś, bo lubię Cię czytać. Szkoda, że tak rzadko. Piszesz tak naturalnie, że puenty być nie musi. Wystarczy dobra opowieść, a taka jest. Chyba tak, bo ja nie lubię z zasady czytać o dzieciach, ale Twoje opowieści o Chłopakach lubię. No i... tak samo nie jadam ryb z ośćmi. Ale filety tak. Polecam :)
OdpowiedzUsuńJuż Chłopaki mają zadawane do domu?! Moja najmłodsza pierwszoklasistka nigdy nie ma nic. Podręcznik widziałam raz - trzeba było się durnego wierszyka nauczyć na pamięć o przechodzeniu przez jezdnię. Za to na zebraniu usłyszałam, że dziecko nie zna literek, nie głoskuje i zasadniczo nie wie, co to spółgłoska. Cóż, miałam ochotę powiedzieć wychowawczyni: "no to do roboty!", ale nie chciałam zadzierać. Pierwszoklasistka gimanzjalistka dla odmiany ma zadawane non stop. I - to najdziwniejsze - nie marudzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! Trwajmy na obserwacjach!