Minął ósmy marca, Dzień Kobiet. W związku ze świętem, media poruszały szereg ważnych i mniej ważnych tematów związanych ze sprawami dotyczącymi pań. Mogliśmy dowiedzieć się, jakich panów najbardziej lubią panie, mieliśmy okazję poznać bliżej żony polityków, córki polityków, bratanice polityków. Mogliśmy poczytać o tym, co panie myślą na różne tematy i tak dalej. Pojawił się też temat, którego zabraknąć nie mogło: równouprawnienie.
Zanim zacznie się roztrząsać wszystkie niuanse związane z tym tematem, warto zastanowić się nad ważną kwestią, mianowicie nad pytaniem, czym miało by być równouprawnienie? Bo żeby było równo, to należałoby równać, że się tak wyrażę, z dwóch stron. Z jednej – dać to, czego brakuje, z drugiej – ująć tego, co w nadmiarze. A o jakim nadmiarze możemy mówić w kontekście nierównouprawnienia kobiet? Może należałoby tu poruszyć temat przywilejów?
Zróbmy szybki przegląd, a idąc za radą Alfreda Hitchcocka i zacznijmy ekstremalnie: wyobraźmy sobie tonący statek. Wiadomo, że z takiego statku ostatni schodzi kapitan. Dlaczego? Można to wytłumaczyć: bo jest odpowiedzialny za statek i za pasażerów i w związku z tym nie bardzo mu wypada uciekać zamiast czuwać nad ewakuacją. To tyle w kwestii kapitana, czyli tego na końcu. A kto schodzi pierwszy? Kobiety. Później dzieci. Dlaczego? Chyba z racji braku równouprawnienia.
A kogo w pierwszej kolejności wypuszczają porywacze, jeśli im się przydarzy wziąć grupę zakładników? Kobiety. Znowu nie ma mowy o równości.
Albo inna sytuacja: Przyjmijmy, że spotykają się głowy trzech państw, z czego jedna z nich jest kobietą. Załóżmy, że część spotkania odbywa się na powietrzu i że akurat nie dopisała pogoda i pada. Załóżmy ponad to, że na naszą trójkę polityków przypada jeden parasol i że od biedy zmieszczą się pod nim dwie osoby, ale trzecia już nie bardzo. Teraz zagadka: Kto zmoknie? Odpowiedź jest chyba oczywista, o czym przekonał się ostatnio pan Sarkozy.
Zatrzymajmy się jeszcze przy głowach państwa. Jeśli prezydentem jest mężczyzna, to jego żona jest Pierwszą Damą. Jeśli prezydentem byłaby kobieta, to kim byłby jej mąż? Obawiam się, że po prostu mężem.
Kobiety przepuszczamy w drzwiach te najpierw otwarłszy i ustępujemy im siedzące miejsca, jeśli mamy takich miejsc niedobór.
Jeśli kobieta zostanie zdradzona, to jest ofiarą. Jest oszukana i wykorzystana. Jeśli sama zdradza, to zdradzony facet jest frajerem i rogaczem.
Kobieta może ubrać się na czarno, na niebiesko i na różowo i nie ma w związku z tym żadnego problemu. Jeśli mężczyzna wystroi się w różowe szmatki, jak nic znajdzie się ktoś, kto mu zarzuci homoseksualizm (i użyje przy tym pewnie bardziej potocznego słowa). Dlaczego? Może on po prostu lubi różowy kolor?
Jeśli kobieta wykonuje zawód, uznawany powszechnie za męski, wszyscy ją podziwiają. A gdyby facet zajął się czymś, co zwykle robią kobiety? Właśnie: znowu albo frajer, albo… homoseksualista.
Jeśli grupa mężczyzn jest z czegoś niezadowolona i chce to powszechnie obwieścić, robi manifestację. Grupa kobiet w podobnej sytuacji robi manifę. Tu już miarka się przebiera. Nie dość, że kobiety mogą mieć tę manifestację, to jeszcze tę manifę. A jak na manifę pójdzie facet, to znowu znajdzie się ktoś, kto o nim powie wszyscy wiemy co.
Kiedy się Adaś Miauczyński zirytował i mówiąc, że jest za całkowitym równouprawnieniem kobiet, nie pomógł namolnej współpasażerze w pociągu wpakować torby na półeczkę, to w powietrzu zawisło jedno słowo: cham. I chociaż nikt go głośno nie wypowiedział, wszyscy pomyśleli. Głowę daję.
Każdy wie, jakim dniem jest ósmy marca. A kiedy jest dzień mężczyzn? Czy w ogóle jest?
Gdyby się jeszcze zastanowić, pewnie znalazłyby się i inne przykłady braku równouprawnienia. I można postawić pytanie: uprawniać równo, czy nie?
Ja tam, prawdę mówiąc, za całkowitym równouprawnieniem kobiet nie jestem. Gdybym był, pewnie musiałbym, chcąc być konsekwentnym, przestać przynosić żonie kwiaty, szczególnie bez specjalnej okazji. Bo ja jak żyję kwiatka nie dostałem.
Skąd założenie że kapitanem statku nie może być kobieta? Wówczas również schodzi ostatnia. Skąd założenie, że porywaczami nie są kobiety, wówczas nie wiadomo czy kogokolwiek wypuszczą. A co się mówi o mężczyźnie na manifie? Znam kilku takich ale żaden epitet nie przychodzi mi do głowy.
OdpowiedzUsuńTo się nazywa trywializowanie problemu. A dzień mężczyzny był 10 marca ...kolejny jest 19 listopada :)
Wszystkie te założenia wzięły się z potrzeby przyjęcia takich założeń, które pozwolą mi pożartować :-)
OdpowiedzUsuńRównouprawnienie? Owszem, prawa powinny być równe. Tyle, że to, o czym piszesz to nawet nie kwestia praw, tylko stereotypów, które wciąż pokutują i długo pokutować będą w umysłach.
OdpowiedzUsuńps. Ja mężowi kupuję kwiatki dość regularnie, bez okazji. Ma całkiem miłą kolekcję kaktusów ;)
Oczywiście drogi DH to wszystko jest prawdą, myślę jednak, że chodzi tu nie tyle o równouprawnienie co o ogólnie przyjęte normy ;) Myślę, że Twoje oburzenie to raczej rodzaj 'uśmiechu' i ironii.. I wszystkiego najlepszego z okazji przedwczorajszego dnia mężczyzny, mówili o tym w radio, choć w sumie nie wiem czy faktycznie owy dzień istnieje ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Patko - dzięki za zrozumienie :-)
OdpowiedzUsuńPewnie, że się uśmiecham, chociaż czemu z żeńskiej 'manifestacji' robić jeszcze żeńszczeńszą 'manifę' - szczerze nie rozumiem. I nawet mój edytor tekstu nie wie, co to manifa, bo podkreśla :-)
Pozdrawiam
U mnie na blogu jest dla Ciebie niespodzianka! :-)
OdpowiedzUsuńCóż... równouprawnienie... w sumie nie bardzo wiem, czym to jeść.
OdpowiedzUsuńWiem jedno - feministki wojujące wywołują we mnie zdecydowanie mroźne uczucia.
Desperate, jak się dokształcisz, to będziemy gadać. Na razie ręce opadają :(
OdpowiedzUsuńFakty, które wymieniasz to symboliczne goździki na 8 marca.
Nie wspominam o demograficznie brakujących 100 tysiącach dzieci płci żeńskiej w Indiach, bo mi powiesz, że to nie w twojej wsi się dzieje.
Nie wspomnę o statystycznie niższych płacach kobiet na stanowiskach analogicznie dla mężczyzna - bo to nie w twoim zawodzie.
Ale wspomnę o zgłoszeniu na linię pomocy dla kobiet - rzecz z ostatnich 3 miesięcy. Mężczyzna - były wojskowy - umiejętnie bije żonę, tak by nie zostawić śladów. Kobieta wzywa policję. Mężczyzna się tłumaczy, że pobił, bo mu nie dała. Ponieważ śladów nie ma, policja instruuje kobietę, że następnym razem, zanim zadzwoni ma dać, bo to jej obowiązek. Statystycznie rzecz biorąc, to mogłoby być u twoich sąsiadów.
Wbrew pozorom to nie jest dysfunkcja. Świat, w którym żyjemy może funkcjonować, jak funkcjonuje dzięki cichemu sankcjonowaniu przemocy. Nie bardzo chce mi się śmiać.
W zasadzie nierówność ekonomiczna ciebie dotyka - pracujesz w sfeminizowanym, a więc statystycznie gorzej płatnym, zawodzie ;)
OdpowiedzUsuńAneto - co do komentarza 2 - może (trochę) racja, ale sam sobie taki zawód wybrałem, nie marudzę. Mam dystans. Moi znajomi dostają co prawda kilka stówek w miesiącu więcej, pracując w zawodach 'normalnych', ale wymiar godzin mają 2x większy, plus inne atrakcje - wyjazdy służbowe, szkolenia weekendowe etc.
OdpowiedzUsuńCo do kwestii nr 1 - nie czuję potrzeby dokształcania w tym temacie, bo mam świadomość (mógłbym podać źródła naukowych analiz na ten temat, wskazać autorów tekstów, w których się mówi o naszych moralnych powinnościach w związku z taką sytuacja itd.). Również tego jestem świadom, że moje spodnie uszyła mała Chinka czy inna Tajka pracująca za 4 centy za godzinę, która nie mogła się wysikać przez 10 godzin, bo to by oznaczało 2 pary spodni mniej. Twoje spodnie, dam głowę, powstały w podobnych warunkach. I buty, i kurtka i bielizna prawdopodobnie też. Wiem i o innych atrakcjach fundowanych kobietom, tyle, że nie o tym chciałem pisać.
A przemoc sankcjonuje się ogólnie - nie tylko przemoc wobec kobiet. Rebelianci w Afryce bardziej cenią sobie małych chłopców - jakoś lepszy z nich materiał na małych żołnierzy. Ale o tym też nie chciałem pisać.
Mi tam ręce opadają na skutek kontaktu z brakiem dystansu. Ze śmiertelną powagą. Bo złe rzeczy się biorą ze śmiertelnej powagi. Z tego, że się śmiertelnie poważnie podchodzi do tego, żeby wyrobić normę, więc te wyżej wspomniane dwie pary spodni są na tyle ważne, że lepiej nie pozwolić pracownikowi na zbyt długie przerwy w pracy.
I tyle.
A ja osobiście wolę u nikogo opadania rąk nie powodować. Nie zmuszam do czytania. Cieszę się z czytelników, doceniam, że poświęcają czas na czytanie tego, co piszę, cieszy mnie niezmiernie, jeśli się podoba, ale do czytania NIE ZMUSZAM.
Wypowiadasz się publicznie, więc - siłą faktu - musisz się liczyć z tym, że twoje opinie mogą u kogoś powodować reakcje dla ciebie niekomfortowe.
OdpowiedzUsuńChodzi o to, że się nie spodziewałam takiego poziomu żartu - widząc poziom i wnikliwość poprzednich twoich wypowiedzi. Tyle.
Na tej podstawie możesz mi zarzucić brak poczucia humoru, nie niedokształcenie.
OdpowiedzUsuńA dotknąć, dotknął Cię bardziej poziom, czy temat? Bo mi się wydaje, że jakieś 70-80% żartów, które opowiadamy i słyszymy od innych, bazuje na uproszczeniu, stereotypie, grze słów, niekoniecznie bóg wie jak wysublimowanej.
A czyjekolwiek reakcje nie są dla mnie komfortowe lub nie. Mogą być uzasadnione albo nieuzasadnione, sprawiedliwe lub niesprawiedliwe i tak dalej. Nie ma to nic wspólnego z komfortem.
Prawda, reakcje mogły być nieco przesadzone w tym kontekście ;)
OdpowiedzUsuńAle wiesz, ty masz pozycję jak ten policjant - a nawet wyższą. On system utrwala, a ty replikujesz. A żarty wynikające z braku zrozumienia, wrażliwości, docenienia odmienności też nie zostawiają śladów - a bolą czasem przez całe życie. Teraz będzie przykład abstrakcyjny, nie posądzam cię, o takie wypowiedzi - na przykład, że kobiecy sposób myślenia jest gorszy, bo jest nielogiczny. Masz szczególną władzę, więc oczekiwałabym od ciebie szczególnego wyczulenia.
Widzę, że na prawdę bardzo podobne przemyślenia nas nachodzą:)
OdpowiedzUsuńDesperate Househusband - no toś wsadził kij w mrowisko... Muszę to powiedzieć - mam jedną różową koszulę i nawet raz ją załozyłem i nikt mnie z tego powodu od homoseksualistów, bądź też pedałów jak również ciot nie zwyzywał. A miałem ją na sobie będąc ze swoim chłopakiem na kolacji... Najfajniej by było, gdybyśmy mogli sobie wybierać stereotypy, jakie nam pasują. Np jakaś kobieta wybierze sobie ten o słabości jej płci, bo chciałaby mieć zawsze pewne miejsce siedzące w autobusie ale nie pasuje jej już ten, że nie wypada kobiecie pić piwa prosto z butelki, tak?
OdpowiedzUsuńTeż mam koszulę - w kratkę, która chyba jest różowa. Albo zbliżona do różowego. Takiego zgaszonego. Staram się stereotypowo nie myśleć, ale wiem, że czasem myślę. Wszyscy to robią. I to bywa zabawne, choć i pewnie krzywdzące czasami. Skupiłem się na tym, że zabawne. I mam nadzieję, że moim żartem nikomu krzywdy nie zrobiłem.
OdpowiedzUsuńWejdź sobie w internecie do gógl i wpisz kabaret Barbie Girls. Oto przyklład na to, jak z poczuciem humoru (autoironicznym) można pokazywać stereotypy.
OdpowiedzUsuńAutoironia polega tez chyba na tym, że się innym daje przyzwolenie na śmianie się z siebie (nie na wyśmiewanie, nie na poniżanie, ale śmianie). Bo jak się samemu podchodzi do siebie stereotypowo - dla żartu - to ok, a jak inni to robią, to już nie? Nie wiem, czy to autoironia.
OdpowiedzUsuńMasz rację. I doskonałą moim zdaniem ilustracją do tego tematu są skecze przytoczonego kabaretu. Z p e w n y c h względów temat stereotypów (im mniejsze mający odzwierciedlenie w rzeczywistości, tym lepiej) jest mi szczególnie bliski. Z niektórymi stereotypami na temat takich ludzi, jak ja lubię czasem obnosić się nie tylko autoironicznie, ale wręcz ostantacyjnie:)
OdpowiedzUsuń