sobota, 4 sierpnia 2012

W przededniu święta


Ten facet jest nieludzki, nie pije piwa!
Charles Bukowski



Żeby coś napisać, potrzeba kilku rzeczy, których nie będę tu wymieniał, ale przede wszystko potrzeba tematu. Mam ostatnio taki problem, że mi tematów brakuje. Jakiś czas temu, z tegoż powodu po trosze, pisałem o domowym wyrobie alkoholi. Popatrzyłem na tego mojego bloga, a tam nuda, nic się nie działo. Wystukałem więc tekst o zalewaniu owoców różnymi płynami i o ciekawych konsekwencjach tego procederu.
Trochę czasu od tamtej pory już minęło a później – znowu nuda. Brak tematów, brak pomysłów i jednak jakaś niechęć do pisania byle czego o byle czym. Ale teraz temat się nasunął. I to jaki! Tak się złożyło, że znowu piszę o trunkach. A właściwie o jednym trunku. Dziś piszę o piwie, bo dziś, proszę Państwa, przypada wigilia Międzynarodowego Dnia Piwa!
O tym, że ten, kto wymyślił piwo, był mędrcem, wspomniał już podobno sam wielki Platon. W różnych kwestiach można się z nim nie zgadzać, ale w tej jednej dyskutować niepodobna. Cała nasza zachodnia spuścizna filozoficzna jest czasem traktowana jako przypisy do Platona. Do tego jednego zdania też powstało sporo (bardziej lub mniej filozoficznych) przypisów.
Piwo jest dowodem na to, że Bóg nas kocha i chce, byśmy byli szczęśliwi – twierdził Benjamin Franklin. By więc nie obrażać Najwyższego i nie wydać Mu się niewdzięcznikiem odrzucającym ojcowską miłość, lubię sobie otworzyć butelkę i kontemplować rewolucję bąbelków w kufelku. Myślę sobie wtedy o różnych rzeczach, czasami sobie wspominam…
Każdemu wolno wypić piwko/ W jasne wiosenne przedpołudnie/ Gdy trzepie człeka pod przykrywką/ I język klei się paskudnie, śpiewał Jacek Kaczmarski. Ja swoje pierwsze, o ile pamięć mnie nie myli, piwko, też wypiłem w jasne wiosenne przedpołudnie (nie musiałem się oczywiście wtedy zmagać z trzepaniem pod przykrywką i kleistością języka, te doznania przyszły później). Choć nie, nie takie to proste. Wiosenne przedpołudnie było, faktycznie. Ale piwko…
Był okres matur, atmosfera w szkole rozluźniła się na tyle, że nawet tak grzeczny i ułożony uczeń jak ja nie miał oporów, by zerwać się z lekcji. Wybraliśmy się nad jezioro, było nas kilku, czterech, może pięciu. I nagle ktoś wpadł na pomysł. TEN pomysł. W drodze losowania wybraliśmy posłańca, który miał skoczyć do sklepu. Zrobiliśmy zrzutkę… Kolega przyniósł puszkę Coolera. Pamiętacie ten paskudny wynalazek? Nazwać to to piwem, byłoby semantycznym nadużyciem, dziś to wiem i rozumiem, wtedy widziałem sprawę inaczej. Siedzieliśmy na pomoście i dzieliliśmy puszkę na czterech (lub pięciu). Nie był to może idealny smak piwa, ale niezrównany smak zakazanego owocu pozostał mi w pamięci.
Hunter S. Thompson twierdził, że dobry mężczyzna pije dobre piwo. Doceniania dobrego piwa trzeba się nauczyć, to wymaga czasu. Ale i zanim się młodzieniec stanie mężczyzną, trochę czasu musi upłynąć, więc wszystko się zgadza. W studenckich czasach hołdowałem zasadzie, że tanie piwo jest dobre, bo jest dobre i tanie. Pamiętam pierwszą butelkę, którą spełniłem z moim obecnym przyjacielem a wówczas ledwie kolegą. Odwiedził mnie w akademiku w celu pożyczenia notatek. Rozmowa się nie kleiła, więc zrealizowałem najlepszy pomysł, który mi przyszedł do głowy: wyjąłem z szafy dwie buteleczki piwa. Właściwie Piwa – była to nazwa własna trunku, który sprzedawano w najtańszym z tanich dyskontów, Leader Price’ie. Mała, beczułkowata buteleczka, oklejona etykietą w biało – zieloną kratkę kosztowała niecałą złotówkę. Zaczęliśmy gadać sobie przy tym piwku i tak – z większą lub mniejszą częstotliwością – gadamy do dziś dnia. Będzie gdzieś koło dekady.
Nauczyłem się trochę przez ten czas, również na temat piwa. A że jestem teraz bardziej mężczyzną, niż nim byłem dziesięć lat temu, oraz starając się być „dobrym mężczyzną”, z piwa przede wszystkim taniego przerzuciłem się na przede wszystkim dobre (zaznaczam, że nie zawsze jest tak, że drogie równa się dobre, podobnie, że tanie równa się złe). Mam swoje ulubione smaki, dopasowuję je do pory roku i nastroju. Czasem mam po prostu ochotę na takie a nie inne doznania. Całe szczęście, że chmielowy napój daje tyle możliwości.
Dziś, po ciężkim dniu, kiedy jest już zrobione wszystko to, co zrobić było należało, kiedy dzieci śpią i zalega błoga cisza, kiedy się można w końcu odprężyć, z radością sięgam do lodówki.
Po tradycyjnego pilznera.
Albo po lagera;
Po prawdziwe, świeże niepasteryzowane;
Naturalnie mętne piwko, co nie przeszło filtracji;
Albo po pszeniczne;
Po bursztynowego koźlaka;
Albo prawie czarnego portera;
Czasem po piwo marcowe,
Czasem po stouta;
Od wielkiego święta – po piwo trapistów (oj, gdyby nie ta zaporowa cena!);
Dla żony otwieram piwo z Ciechanowa – bardzo jej smakuje jego miodowa nutka;
Sięgam do lodówki, napełniam kufel i delektuję się smakiem. Czego i wam życzę, dziś szczególnie, w ten świąteczny dzionek!